2003.12.08
Nie ma żadnej Rocznicy. Są tylko sny, mgła i niedoszły śnieg. I para. Pisałem ostatnio pewnej koleżance o wizji pomarańczowej poświaty wkradającej się w krople na szybie okna wieczorem. Jakby mgła wpływała do środka pomieszczenia, jakbym w niej żeglował i odczuwał Ciebie. Tak wiele tego. Jest we mnie pewne Światło, Które doskonale znasz. Wieczny Blask. Nieraz jest iskierką, nieraz płonie, lecz nigdy nie gaśnie. Oświetla mi drogę. Drogę mało ważną. Niektórzy wyznają prawdę, że to droga się liczy. Że cel, horyzont - jest tylko pretekstem. Dla mnie to cel jest najważniejszy. Cel jest wiecznością. Droga ma początek i koniec, i minie, jak wczorajszy sen. Droga jest o tyle ważna, że uczy. Bez niej nie będę w stanie zrozumieć, pojąć tego, co będę odczuwał Tam. Kiedy jesteś na drodze, wydaje Ci się najważniejsza i strasznie długa. Odczuwasz czas, który raz się dłuży, raz leci, jak z bicza trzasnął. To niesamowite, ale o wiele bardziej niesamowitym uczuciem jest... brak czasu, brak poczucia czasu. Wtedy czujesz się właśnie, jakbyś żeglował we mgle. Jakbyś był zawieszony w jakiejś próżni. Jakbyś trwał.
Często czuję się, jakbym podróżował w pociągu, który opisałem w jednym z moich opowiadań. W pociągu Poza. Pociąg Poza pędzi w mroku i właściwie go nie widać, nie poznasz go na żadnym dworcu. Chyba że raz na kiedyś to się zdarzy i będziesz miał okazję do niego wsiąść, ale nie ręczę za to, co się wtedy z Tobą stanie. Ja siedzę we własnym przedziale i obserwuję świat Za Oknem. Interesuje mnie, ale nadal jestem w pociągu i nigdy nie zatrzymuję się, nigdy nie wychodzę. Pragnę, aby tutaj, właśnie tu - był ze mną Drugi Człowiek. W pociągu są niektórzy. Nie jest ich dużo, choć w głębi serca mam świadomość, że jednak jest ich więcej, niż myślę. Snują się zazwyczaj, jak cienie, a mam wrażenie, że ja sam nie prezentuję się bardziej, niż oni - bardziej, niż duch. Ale nieraz staję się prawdziwszy dla niektórych, a może to oni stają się bardziej realni dla mnie. Pojawiają się w moim przedziale, duchy pociągu Poza, siadają obok, wymieniają kilka słów, nieraz zostają na dłużej. Wszystkich Ich kocham, wiesz? Na swój sposób. Kocham ich już za to, że się tu znaleźli i że mają dla mnie więcej czasu. I że spoglądają przez tą samą szybę, co ja, a przynajmniej mają świadomość tego, gdzie się znajdujemy.
Pociąg tymczasem pędzi, bez żadnych stacji. Uspokajający, chwilami głośny rytm uderzeń kół o tory koi mnie, nieraz hipnotyzuje, ale to nie ma większego znaczenia, taka utrata czasu, gdy czasu nie ma. Za Oknem można byłoby się tym martwić. Kiedy nagle Cię nie ma, potem pojawiasz się, dla Ciebie nie minęło nic, gdyż byłeś w Wieczności, a Za Oknem mogło przeminąć wiele godzin. Za Oknem jest zabawne.
Te duchy, które przechodzą i znajdują się w pociągu Poza, są milczące, często. Nieraz, jak już wspominałem, rozmawiają ze mną, nieraz ze sobą. Pociąg jest nieskończony chyba. Nie wiem. Często spacerowałem, szedłem, udawałem się w podróż moją osobistą przedziałami, wagonami. Ilekolwiek bym szedł, zawsze w końcu znajdowałem własny przedział i tam odpoczywałem, tam już zostawałem, do czasu, kiedy znów chciałem rozprostować nogi. Moi Rozmówcy najczęściej też mnie odnajdywali, tutaj to nie było trudne, gdzie przestrzeń i czas, to czyste złudzenia, do których nie jesteś tak bardzo przywiązany i zależny od nich, jak w Za Oknem.
Ta koleżanka, o której wspomniałem, że opowiadałem jej wizję pomarańczowej poświaty latarni - zapytała mnie o seks. Czy moje wizje są erotyczne głównie? Otóż nie. Bywają, ale takie, czysto takie - są na drugim planie i raczej są puste. Mogę to łączyć z Miłością i wtedy sprawa przedstawia się zgoła inaczej, ale nie chcę teraz o tym opowiadać. Owszem, widziałem takie duchy, które pojawiały się w moim przedziale. Całkiem niedawno, jak na ironię losu jeszcze przed lekturą "Poddanych Księżyca", w której to książce opisywano tzw. "Cień", poznałem Ducha o moim imieniu, ale skrajnie innego, niż ja. Nie mam tu na myśli sił MAGicznych, tak nawiasem. Duch o imieniu Tomek pojawił się po raz pierwszy w pociągu, albo może po raz pierwszy się spotkaliśmy tutaj - jakoś najdłużej miesiąc temu, a może jednak trochę więcej. Nie pamiętam dokładnie. Mieszkał w wielkim mieście. Żył bardzo dynamicznie i właściwie pod wieloma względami stanowi moje przeciwieństwo. Miał potencjał, ale realizował go na inny sposób. Często wychodził i rzadko żył wewnątrz. Miał taką mantrę: "Żyć Zewnątrz", a jego pasją było życie, po prostu życie. Klubował wiele, poznawał wiele osób. Nie angażował się w żadne długodystansowe związki, nieraz organizował coś na kształt trójkątów i różnych innych dziwacznych układów, o których jeszcze mi nie opowiedział, zazwyczaj za przyzwoleniem, akceptacją wszystkich zainteresowanych. Spotkaliśmy się po raz pierwszy we śnie. O dziwo mnie poznał. To nie on znalazł się w moim pseudoświecie Za Oknem, lecz ja w jego. On był otoczony swego rodzaju stałą grupą ludzi, ale o wiele więcej osób go znało lub słyszało o nim. Nie był jakąś gwiazdą, był po prostu ekstrawertykiem pełną gębą. Miał wyobraźnię i wykorzystywał ją maksymalnie dynamicznie. Drwił z prostoty i ekspansji pustki. Praktykował epizodyczność, ale tylko dlatego, że był egoistą. Powiedział mi, że mylę się, jeśli myślę, że dostosował się do warunków tego, co w Jego Duszy grało - prostotą, jaka w dynamicznym trybie życia jest często pożądana. Miałem wrażenie, że z pewnym zgorzknieniem stwierdził, że potencjał mamy jeden i ten sam - i to jest nasz wspólny mianownik: głębokie głosy naszego "Ja". Tyle że realizujemy je inaczej, dajemy im posłuch, każdy na swój sposób.
Opowiada mi o tym, ile przeżył. Jak bardzo zainwestował siebie samego w życie dla życia, cały czas z niego w głębi Duszy drwiąc. Drwił z epizodyczności, drwił z tego, jak wiele osób się do tego przyzwyczaiło, robił to samo, ale zawsze odczuwał gorzki posmak dni i nocy. Właściwie mało sypiał i zapewne nigdy nie odczuwał apatii. Dzień i noc - nie było pomiędzy nimi większej różnicy, rzadko bywał w domu. Duch o imieniu Tomek zaskakiwał wiele osób potencjałem. Powiedział mi, że nadal uwielbia to robić. Ale rzadko kiedy doznaje jakiegoś odbicia. Mówi, że w dynamicznym świecie, w którym żyje - potencjał nie odbija się zazwyczaj w lustrach. Jest niczym. Pozostaje niewidoczny. Ludzie czują coś, skupiają się wokół niego, odczuwając jego intensywną aurę, ale nie dostrzegają go, nie są w stanie go dotknąć, poczuć. Powiedział mi, że przez pewien czas żałował ich. Potem przestał, bo wiedział, że tak ma być. Oni są szczęśliwo, on też, na swój sposób jest. I znalazł się w tym samym pociągu. Powiedział, że przez długi czas szeptał mi, bym spróbował z niektórymi niewiastami, które snują się wagonami i przedziałami, czegoś epizodycznego. Powiedział, że to odstresowuje i ma ciekawy smak. Rzekł, że po tym możesz czuć się bardziej. Że kiedy robisz to bez myślenia, czujesz, jakby uwiązano do Ciebie kamień cięższy od Ciebie i zrzucono na ziemię. Rozbijasz się o ziemię z impetem, ale nie czujesz, by stała się Tobie jakaś krzywda. Po prostu opadasz z wielką prędkością - i przypomina to te zabawki z wesołych miasteczek, z tych wielkich parków rozrywki, gdzie można się rozpędzić i spaść, bezpiecznie. Różne pół- lub ćwierprzezroczyste panny mnie odwiedzały i sprawdzałem to. W pociągu. On sprawdzał to dodatkowo w życiu, ale mówił, że tak naprawdę nie ma większej różnicy. Powiedział, że jego samego wyobraźnia nie mogła się skupić i ograniczyć do tego, czego doznawał Za Oknem. Trudno było zamknąć jego umysł w jednym łóżku i jednym uległym ciele, kilkunasto- lub kilkudziesięciominutowym akcie. W pociągu zyskał większą swobodę - mówił - i polecił mi spróbować. Wiedział, że to oczyszcza, nawet mnie, dlaczego zresztą nie? Ale nie przywiązałem się do tego, jak on. Nie odczuwałem po tym wystarczającej satysfakcji. Zdziwiło mnie, że on miał podobnie. U niego zawsze "po" - pojawiało się znajome zgorzknienie. Ale wielu ludzi o tym nie wiedziało, zresztą skąd.
Kiedy pewnej uskrzydlonej Rusałce drżały skrzydełka i wzbijała w przedziale pewien ruch powietrza, zastanawiałem się nad przenikliwością, przejrzystością jej mieniących się barw. Trafiłem na taką, która potrafiła mówić, porozumiewać się myślą. Okazało się, że wie to, co ja i on. Nie wiem, jak mam go nazwać dobrze. Może moją alternatywą. Duchem Alternatywnym. Drugim wychyleniem jednego Wahadła. Rusałka myślała i większe doznania zagościły w mych myślach. Przetransportowała doznania czysto fizyczne na duchowe - i wagon rozbłyskał kilkadziesiąt chwil feerią barw. Duch Alternatywny byłby zadowolony. A ja po raz pierwszy odczułem słodycz mojego, naszego Potencjału, Który zasługuje na wielką literę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz