Mgła

2003.11.30

(…) Evelyn też często jest senna. Niedawna mgła jednak bardzo Jej się podobała. Wybiegła na zewnątrz, wczesnym rankiem - i biegała pośród mleka w misce. Była rozradowana pod lasem. Wyszedłem do Niej, trochę później, lekko ubrany, ale - o dziwo - nie było mi jakoś specjalnie zimno. Evelyn była przepełniona radością. Zapytałem się Jej, co takiego radosnego jest we mgle, która mi osobiście tak się nie kojarzy.

Dom, powiedziała. Dom. Sen. Dom i sen. Dom jest piękny, sny bywają piękne. Sny możesz mieć często, wystarczy, że zaśniesz. Najlepsze jest w tym wszystkim to, że właściwie nie wiesz, kiedy sen do Ciebie przyjdzie. Raczej odkrywasz, że dopiero co się skończył, ale kiedy przyjdzie - nie wiesz. I nigdy nie wiesz, co Ciebie we śnie spotka, a wrażenia senne mają niesamowitą moc. Ja wiem, ja pamiętam niektóre wrażenia senne, opowieści mniej lub bardziej bezpośrednie o Niej... Evelyn o tym wie, zdaje sobie z tego sprawę. Próbowała zagnać trochę mleka w moją stronę, a kilka chwil potem zachowywaliśmy się już, jak dzieciaki w basenie pełnym mleka. Ochlapywaliśmy się mgłą na całego. Gdyby ktoś tą wczesnoranną porą nas słyszał... może niektórzy ludzie słyszeli, ci, którzy wybierali się do pracy. Ale Ona powiedziała, bym się tym nie martwił, gdyż nie widać nas we mgle. Myślała nawet, że oboje przypominamy Mgielne Duchy, takie świadome mleczne strzępki, delikatne, unoszące się lekko nad ziemią, rozmawiające ze sobą, śpiewające, krzyczące. Szczególnie jeśli chodzi o śpiew... Evelyn pięknie śpiewa. Umie śpiewać w języku domowym, jest w tym bardzo dobra. Trudno odróżnić słowa, wydaje się, że są, ale nie ma pewności. Tutejsi przyrównaliby to raczej do... czegoś językopodobnego. A jednak tak wiele wyraża...

Pomarańczowa poświata latarni omamia szybę okienną i bawi się nieśmiało z o wiele bardziej lodowatym, a przynajmniej chłodniejszym światłem mojego pokoju. Nie wiem, co mi jest. Mógłbym wyłączyć się na zdecydowaną większość doby, a to nie jest chyba dobre. Niepokoi mnie. Trochę. Właściwie mało. Dla mnie to rzecz dobra, ale z drugiej strony... nie wiem, co się podziało z energią. A wizji jest o wiele więcej. Z racji mojej słabej energii wszystko to wydaje się aktualnie jakby we mgle. Wszystko. Przyjaciele, rzeczy drugoplanowe, komputer, nawet książki. TV. Sen i niesen. Wszystko wydaje się lewitować pośród mgły. I ja wydaję się mgielny, jak wtedy z Evelyn. Bezkształtny, po prostu świadomy strzępek mleka. Bez różnicy, kim jest, najważniejsze, że po prostu jest, ale świadomość nabiera nowego kształtu, nowego znaczenia - gdy jest ograniczona do samej siebie. Jest jednoczesna z brakiem świadomości, z pewną wiecznością, tu nie ma miejsca na indywidualizm, na autonomizm. Jestem ciekawym człowiekiem, ale ten ciekawy i złożony człowiek nie istnieje, gdy przebywa we mgle, gdy tak się czuje - nie istnieje, gdy nie ma dla kogo zaistnieć. Przypomina to ducha, który ma największe prawdopodobieństwo na pojawienie się, jeśli się weń wierzy. Kto wierzy we mnie?

Oni wszyscy zdają mi się - mgielnie - tak daleko... choć jakiś kontakt jest, aktualnie nie czuję ani ciepła, ani zimna w tej mgle, nie czuję niczego. To dobrze, bo nie czuję też negatywów, ale niezupełnie - bo i brak pozytywów. To po prostu byt, bezkształtny. Jeżeli takie zobojętnienie dopada innych ludzi, niech się cieszą, bo nadchodzi grudzień i Święta, będą mieli szansę wyjść z tego, nabrać sensu, nabrać istnienia. Dla mnie, już któryś raz z kolei, Święta prawdziwie nie istnieją. Nie absorbują mnie. Nie interesują. To nie jest grzech, tak po prostu wyszło, mgła otacza więcej, niż możesz Sobie wyobrazić. Mgła otacza więcej. A ja szczerze - nie żałuję Świąt. Kiedyś, dawno temu, świętując, nie odczuwałem samotności tak, jak odczuwałbym dziś bardziej, w takiej sytuacji. To mnie przekonuje wystarczająco. Nie ma bowiem kompromisów pomiędzy poczuciem samotności, a jej nieodczuwaniem.

Chciałbym pisać... jak najwięcej. I piszę. Trochę. I wiele myślę, i jest mi z tym dobrze. Właściwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz