(zakończone 23 października 2002 roku; drobne poprawki w sierpniu 2014)
Piątek. Wyjątkowy piątek. Ostatni piątek tutaj - w tym mdłym, wielkim mieście, w którym przyszło mi studiować. Wracałem do domu na święta. Domu oddalonego o całą noc jazdy pociągiem... Tak bywa, gdy rodzice wybrali tobie egzotyczną uczelnię, mieszczącą się na drugim końcu Polski. Nieważne zresztą. W tej chwili nie myślałem o tym w ogóle, przybyłem na dworzec PKP równo o dziewiętnastej, natomiast o dziewiętnastej dziesięć miał przyjechać mój pociąg.
Musiałem w ekspresowym tempie się w tym wszystkim połapać, w podziemnym labiryncie, uważnie czytając tablice informacyjne na ścianach... Gdzie jest droga do peronu czwartego? W tej chwili interesował mnie tylko peron czwarty, nie myślałem nawet o Małgosi... choć obiecałem jej, że na stałe zagości w moich myślach. Nad skrajem przepaści mego umysłu stał już jednak chaos, musiałem się pilnować, nie miałem czasu na nic innego, poza przeklętym peronem czwartym. W końcu zauważyłem napis ze strzałką w górę - "Do peronu czwartego". Nie uśmiechnąłem się. Miałem mało czasu. Pobiegłem po schodach do góry, smród podziemi opuścił mnie, chodź zawsze w takich wypadkach miałem wrażenie, jakoby wlókł się za mną, jakobym był nim oblepiony... Tam strasznie śmierdziało. Polskie dworce PKP zaiste wspaniale harmonizowały z moim poczuciem estetyki.
Kiedy znalazłem się już na górze, bez problemów ujrzałem peron czwarty i zgromadzonych na nim ludzi. Dla pewności zapytałem kogoś o mój pociąg... tak, to mój pociąg za chwilę nadjedzie. Sprawdziłem, czy mam wszystko: ciężką bagażówkę na plecach, obszerną torbę turystyczną na ramieniu. Portfel znajdował się w wewnętrznej kieszeni mojej kurtki i doskonale go czułem. Spojrzałem na tory, znajdujące się nieco za linią bezpieczeństwa, w dole... Jako dziecko w związku z pociągami odczuwałem mieszaninę fascynacji i strachu... i na pewno coś z tego mi pozostało. Poczułem nagle gwałtowny przypływ wiatru. Stanąłem w bezpiecznej odległości, choć wiedziałem, że i tak nic by mi się nie stało, w tym miejscu pociąg powinien już w miarę wolno się toczyć. Powoli zbliżający się pomruk jakiejś wielkiej machiny, niby nadejście wielkiego potwora... Z daleka widoczne oczy bestii... Stąd wyglądało, jakby toczyła się powoli - jednak szybko przekonałem się, iż było to złudne wrażenie. Pociąg przemykał wystarczająco szybko, bym najczęściej odczuwał ową fascynację, ów strach, uwielbienie, szacunek... Teraz jednak pracowałem nad oddechem, zwalniałem, oddychałem głęboko. Chciałem się uspokoić. Pociąg zwolnił, a ludzie zaczęli zbliżać się do wejść. Te schodki również przerażały mnie w dzieciństwie. Co się stanie, jeśli źle stanę, co się stanie, jeśli spadnę?!? Tam w środku musi być świetnie, ale jak mam się przemóc i wejść?!? Od dawna te myśli nie zajmowały już we mnie takiego miejsca jak kiedyś, nie były tak intensywne, odzywały się tylko ledwo słyszalnym echem.
Wsiadłem do wagonu i rozpocząłem spacer w poszukiwaniu wolnego przedziału. Przypomniałem sobie, iż w sumie nie było dużo ludzi... toteż moje szanse powinny prezentować się dość dobrze. Postanowiłem przejść do następnego wagonu, tak jakoś... lubiłem przechodzić przez te... fragmenty złączeniowe? Nigdy nie wiedziałem, jak to się nazywało, ale tam też było fajnie. Zamiast ściany - harmonijka, która gwarantowała świetną adrenalinę dla mnie - zawsze. Drzwi ciężko się rozsuwające i szybko, głośno - zasuwające. Pociągi były jednak jakąś moją ukrytą pasją.
Przeszedłem do następnego wagonu, nie widziałem żadnych ludzi, ale pierwszy przedział był chyba zajęty... Drugi wolny, trzeci wolny... Wszedłem do trzeciego, zasunąłem szczelnie drzwi, zasunąłem zasłony na drzwiach. Chciałem mieć spokój, przy odrobinie szczęścia nikt nie wsiądzie do mojego przedziału przez najbliższe dwie godziny, do pierwszej większej stacji. Sprawdziłem okno - zamknięte. Klimatyzacja włączona - i dobrze, na dworze było zimno. Zdjąłem z pleców torbę i z pewnym wysiłkiem umieściłem ją na górnej półce, to samo uczyniłem z drugą torbą. Odetchnąłem. Spojrzałem na zegarek, dziewiętnasta czternaście.
Nie zauważyłem, kiedy pociąg ruszył. Wolno toczył się przez ciemność, która zachęcała mnie do snu, lecz spać w pociągu nie warto.
Przy zapalonym świetle od dwudziestu paru minut czytałem magazyn turystyczny, zagłębiałem się w pięknych krajobrazach Malezji i tamtejszych wymyślnych hoteli, kiedy drzwi mojego przedziału rozsunęły się. Stanął w nich nieco trochę więcej, niż niski staruszek, rześki jak na swój wiek, ciągnąc ze sobą torbę na kółkach. Zapytał, czy może wejść, choć doskonale wiedział, że nie odmówię. Tak myślę. I wszedł. Nie pozwolił mi jednak dalej czytać magazynu, bowiem rozpoczął rozmowę.
- Pan, rozumiem, daleko? - zapytał spoglądając na moje torby u góry.
- Tak. - odpowiedziałem lakonicznie, nie lubiłem rozmawiać z obcymi.
- Ewusia również mieszka daleko, wie pan, właśnie do niej jadę. - rzekł z uśmiechem, najpewniej czekając na moją reakcję. Chcąc nie chcąc - musiałem coś powiedzieć.
- Córka? - siliłem się na zainteresowanie.
- Nieee, wnuczka. Syna Staszka i córki Oli. Staszek poślubił Olę w osiemdziesiątym trzecim, a już rok później urodziła im się córeczka. Pan może zaręczony?
- Nie, jeszcze nie. - starałem się powiedzieć to z uśmiechem. Zamierzałem się oświadczyć Małgosi jutro, cóż za zbieg okoliczności, rzekłem w myślach ironicznie. Uśmiechnąłem się jednak z łatwością, gdy przypomniałem sobie - już na spokojnie, bez tego całego dworcowego pośpiechu - Małgosię. Gdyby zapytał mnie o to jutro...
- Jest pan zakochany. - rzekł i mrugnął do mnie.
- Aż tak to widać? - zapytałem, już bardziej sympatycznie. Możliwe, że będę miał jednak miłą rozmowę z tym staruszkiem. W końcu różnie mogło być, mogła wsiąść do mnie jakaś wymalowana lala, prezentująca sobą ładne, puste opakowanie. A tak mam przed sobą człowieka, który swoje już przeżył.
- Wie pan, swoje już przeżyłem... miłość teeeż. Moja żona jednak nie umarła, jeśli by pan chciał zapytać. Mieszka osobno.
- Przykro mi. - rzekłem.
- A nie, niepotrzebnie. Aż tak się nie przejmuję. Bo widzi pan, ja się nie znam aż tak na tej separacji. Adwokat żony wszystko ułożył i nie chcę niczego złego w tym szukać. To, że nie jestem przykładem dożywotniego uczucia, nie przeraża mnie. Teraz, na starość? Teraz wszystko w rękach Staszka i jego Olci. Rozumie pan?
- Tak. - wiedziałem, że staruszkowi na pewno miło było obserwować młode pokolenie. Wiedziałem, na czym polegał cud potomstwa, czy wnuków. "Powtórka z rozrywki". Staruszek przerwał rozmowę, szukając czegoś we własnej torbie. Po chwili wyjął z niej butelkę wody mineralnej, miedziany kubek oraz jakieś tabletki.
- Muszę to brać, ostatnio częściej. - powiedział i połknął dwie pigułki. - Na zdrowie duchowe. - rzekł rześko. - Ostatnio zarzucali mi, że nie wszystko jest tak, jak myślę, że widzę inaczej, ale ja widzę dobrze, widzi pan, mam dobry wzrok, akurat wzrok mi się nie popsuł z wiekiem, choć plecy bolą częściej.
- Rozumiem...
- Niech pan się cieszy młodością, ale niech pan nie myśli, że starość to jedno wielkie narzekanie. Drwię z tych, którzy narzekają. Życie jest piękne, widzi pan, jak się na przykład widzi takich młodych zakochanych. I wschody słońca są piękne.
- Na pewno tak. - z przyjemnością przypomniałem sobie ostatni oglądany wspólnie z Małgosią wschód słońca.
Minuty uciekały szybko na rozmowie z tym sympatycznym mężczyzną, który miał co wspominać, ale zdecydowanie nie żył przeszłością. Każdego dnia wybierał się na spotkanie teraźniejszości, jego "carpe diem" żyło nadal, było nieśmiertelne. Ironicznie wspomniałem moje rozmowy internetowe z przypadkowo napotkanymi nastolatkami. Często mówiły, że wyznają "carpe diem", zamiast marnować czas na zastanawianie się nad pytaniami egzystencjalnymi. Pewnie odstawiły sobie na to czas - na starość. Dowiedziałem się więcej o Staszku i jego żonie, o tym, jak trudno mieli, gdy się pobierali, ale gdy mimo wszystko - dali sobie radę. Los im sprzyjał, wychowywali dobrze dziecko, w ogóle - miłe, udane małżeństwo, które niedługo będzie obchodziło trzydziestą rocznicę... Myślę, że to bardzo miłe, jeśli ludzie nie silą się na wytrzymywanie ze sobą, jeśli dziecko nie jest po jakimś czasie jedynym, co ich łączy. Powinno się zabić stereotypy głoszone wokół, stereotypy polskich małżeństw i ich szans na jakościowe przetrwanie.
Wyjąłem niegazowany napój porzeczkowy, napiliśmy się wspólnie, nadszedł czas, abym i ja się powywnętrzniał. Opowiedziałem staruszkowi o Małgosi, o tym jak pięknie wygląda, o tym jak się przy niej czuję, ale przede wszystkim o tym, że choćby myśląc o niej odczuwam intensywne pragnienie ochrony... Chciałbym stale obejmować ją ramieniem, żeby czuła się bezpiecznie. Nie chcę odbierać jej indywidualizmu, ale chciałbym tak ułożyć nam życie, abyśmy jak najczęściej byli razem. Strasznie ją kocham i strasznie się o nią boję. Jest przecież moim największym skarbem, "osiągnięciem" życiowym, choć młody byłem. Opowiedziałem, jak postarałem się o rześkość umysłu, gdy zaplanowałem sobie, co zrobię po studiach. Praca, wynajęte wspólne mieszkanie gdzieś blisko morza... Zbieranie pieniędzy na mieszkanie własnościowe, może w bloku. Wiele planów, ale nie trzeba było się spieszyć, wszystko szło własnym torem, wszystko zdawało się mieć swój czas i miejsce. I w końcu poczułem potrzebę fizjologiczną, więc musiałem przeprosić mojego rozmówcę na kilka minut. Wyszedłem z przedziału w poszukiwaniu toalety. Na korytarzu było ciemno, gdzieniegdzie padał odblask z przedziałów. Mimo tego, iż pęd pociągu był słabo wyczuwalny, co jakiś czas słyszałem charakterystyczne "trzaski" na szynach. Za oknem trudno było dostrzec cokolwiek, prócz mroku. Żadnych świateł. Poczułem się przez chwilę, jakbym jechał pociągiem w nicości. Stojąc przed oknem przypomniałem sobie, po co wyszedłem z przedziału i już miałem iść dalej, gdyby nie głos z tyłu.
- Hej, chłopiec. Miło ciebie spotkać. - odwróciłem się i zobaczyłem bardzo drobną, szczupłą, długowłosą blondynkę o uroczym spojrzeniu, jednak wcale nie przesadnie umalowaną. Miała wręcz umiejętnie przygotowany makijaż, taki widok rzadko się zdarzał na uczelni... Należała do tych dziewczyn, w których mogło coś być, ale nie fascynowała mnie... mimo wszystko jej nie zignorowałem.
- Czy my się znamy? - zapytałem.
- Hmmm... nie, nie znam ciebie, ty nie znasz mnie, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie... Matko, ale ja się czuję strasznie! - zaskoczyła mnie, rzucając się na ścianę pociągu i płacząc. Poczułem się naprawdę niezręcznie.
- Hej, zaprowadzę ciebie do twojego przedziału, dobrze? - chciałem jej szybko pomóc i dostać się do tego WC.
- Ty nic nie rozumiesz! To wszystko jest straszne, straszne, straszne! Nie powinno tak być! - żeby wiedziała, nie pierwszy raz słyszałem takie zdanie, szczególnie podczas sesji.
- Spokojnie, pójdziemy do twojego przedziału, uspokój się. Inaczej przegapisz swoją stację.
- Stację? - zaczęła płakać jeszcze bardziej, co zmusiło mnie do wykazania konkretniejszej inicjatywy. Wziąłem ją delikatnie pod rękę i zachęciłem, żeby poszła ze mną.
- Gdzie twój przedział?
- Tam, obok twojego. - trochę się uspokoiła.
- Blisko. Słuchaj, nie wiesz może gdzie jest toaleta, jakkolwiek głupim by ci się nie wydało to pytanie? - wysiliłem się na humor.
- Na końcu drugiego wagonu, tam. - wskazała palcem. - Czy obiecasz mi, że przyjdziesz ze mną porozmawiać jak wrócisz, proszę? - rzekła błagalnym tonem. Chciałem odmówić, ale jej oczy mówiły mi, że jest bardzo prawdopodobne, iż gdy odmówię, to znowu zacznie głośno płakać, a przecież przedstawienia nie są potrzebne w usystematyzowanym w miarę społeczeństwie, szczególnie w tym jego skrawku zamkniętym w pędzącym pociągu.
- Dobrze, ale tylko na chwilę, mam też swoje sprawy. - oczywiście, miałem w swoim przedziale staruszka, z którym całkiem sympatycznie mi się rozmawiało.
- To ja... będę czekała. - rzekła śmiało i weszła do swojego przedziału, puszczając mi uśmiech przez łzy. Kiedyś, pewnego dnia, Małgosia rozpłakała się w moim pokoju z całkowicie innego powodu zapewne, niż ta blondynka... pamiętam, jak ocierałem jej łzy i zapewniałem, że wszystko będzie dobrze... Nie musiała nic mówić, ale powiedziała wszystko. Poczułem się wtedy... bardziej wartościowym, o wiele bardziej wartościowym człowiekiem, niż byłem wcześniej. W końcu skierowałem się do drugiego wagonu.
W drodze powrotnej zgodnie z obietnicą postanowiłem zajrzeć do jej przedziału. Cicho podszedłem do drzwi - możliwe, że zasnęła... Była sama, mogła przecież zasnąć, jak grzeczna zasmucona dziewczynka. Jednakże drzwi otworzyły się, zanim dokończyłem myśleć. Dziewczynka wciągnęła mnie i zamknęła drzwi.
- Miło mi, że dotrzymujesz obietnic. Na imię mi Natalia, ale możesz mówić - Smutna Natalia. Nic już nie jest warte tego, aby się cieszyć. - nie wiedziałem, czy ona chciałaby studiować filozofię.
- Czy już ci lepiej? - zapytałem mając nadzieję, że jest już wszystko OK, tzn. że się uspokoiła, na co wyglądało - jej spojrzenie zmieniło się, nadal było smutne... ale nie groziło płaczem.
- Lepiej... tak... Można tak powiedzieć. Można tak powiedzieć! - spokojnie, jeśli zacznie mnie przerażać, to będzie mi trudno powiedzieć jej "do widzenia".
- Spokojnie, ile masz czasu do twojej stacji?
- Wystarczająco dużo czasu...
Dużo czasu. - odpowiedziała tak, jak zawodnik w teleturnieju, zastanawiający się uprzednio nad odpowiedzią. - Mam dużo czasu i chciałabym, żebyś ze mną porozmawiał.
- Wiesz, nie mam czasu na dłuższe rozmowy, też mam swoje sprawy. - nie chciałem silić się na delikatność.
- Ale czy nie mógłbyś... tak trochę tu posiedzieć? Zimno mi... - klimatyzacja była włączona, może ona czuła chłód duchowy?
- Smutna Natalio, nie możesz smucić się cały czas. Rozumiesz? Istotą życia ludzkiego, jeśli nie chce się zwariować, jest kontrolowana huśtawka nastrojów. Teraz powinnaś postarać się choćby uspokoić, np. pomyśleć o czymś miłym, co ciebie spotkało. Przypomnij sobie i mi o tym powiedz, co by to mogło być. - mówili mi, że byłem dobrym psychologiem, przypomniałem sobie z uśmiechem w sercu.
- Co mnie miłego spotkało? A czy to się teraz liczy?
- Na pewno. Przypomnij sobie. - spojrzałem na zegarek. Włącznie z WC opuściłem już prawie dwadzieścia minut rozmowy z miłym staruszkiem, ale w końcu miałem dużo czasu.
- Komunia Święta? - zapytała nieśmiało.
- No?
- Dostałam wtedy od cioci chrzestnej takiego dużego, różowego misia... wszyscy powtarzali, że jestem za duża na misia, ale ja tak naprawdę, naprawdę się cieszyłam...
- Przejęłaś się ich gadaniem?
- Nie... położyłam tego misia w najlepszym miejscu w moim pokoju... nad kominkiem... żeby móc go oglądać często, jak będę się rano budziła... - byłem przekonany, że zabieg podziałał, Natalia już zanurzyła się w przyjemnej przeszłości.
- I było miło, prawda? - wiedziałem, że wszystko będzie w porządku, do tego można było doprowadzić, mając wystarczającą chęć zrozumienia drugiego człowieka.
- Co się stało z misiem? - zapytała mnie jakby przez sen. - Co się stało z misiem? - powtórzyła pytanie. W horrorach można było stosować takie transowe powtórzenia dla klimatu.
- Możesz mi powiedzieć jeśli chcesz, co się stało z misiem.
- Miś się spalił, spalił się, spalił! I ja też się spalę, spalę, spalę, słyszysz, spalił się! Miś się spalił! - mówiąc to, krzycząc właściwie, rzuciła się na mnie, rozdzierając moją koszulę. Była zaiste silna, a wyglądała drobno. Przestraszyłem się, ale miałem wystarczająco świeży umysł, by móc ją odepchnąć, otworzyć drzwi, wyskoczyć i zamknąć z powrotem, przytrzymując. Zastanawiałem się tylko, kiedy ktoś przyjdzie i mi pomoże. W najlepszym wypadku konduktor, dawno go nie widziałem. Ale nikt nie przychodził, jak na złość, a dziewczyna szarpała się równe kilka minut... po czym przestała. Całkiem możliwe, że chciała mnie zmylić, więc postałem jeszcze trochę tutaj... następne kilka minut... Po czym możliwie jak najciszej odszedłem.
Wróciłem do staruszka... którego nie zastałem. Nie chciałem się już niczym denerwować, ale na lekturę magazynu nie mogłem już sobie pozwolić. Pomyślałem, że staruszek wyszedł również za potrzebą, to przecież całkiem możliwe, jego torba na kółkach nadal tu była. Minie następne kilka minut - i staruszek wróci, i będzie miał nieświadomie szansę na ustabilizowanie mojego stanu emocjonalnego. Nie myślałem co będzie, jeśli Natalia postanowi odwiedzić mój przedział, przez dziesięć minut. Po dziesięciu minutach zacząłem się jednak niepokoić, postanowiłem zmienić lokację. Mogłem zostawić kartkę dla zbyt długo nie wracającego staruszka, z informacją o przeprowadzce, ale to było niebezpieczne, niemądre... Postanowiłem napisać tylko, że miło mi się z nim rozmawiało i przeprosić, że musiałem opuścić to miejsce. Szybko zdjąłem moje torby z półki, poszukałem notesu, wyrwałem kartkę, napisałem odpowiednie słowa, położyłem na miejscu, na którym siedział mój rozmówca i jak najszybciej wyszedłem, pamiętając o tym aby zachowywać się cicho. Skierowałem się w przeciwnym do WC kierunku.
Przeszedłem do następnego wagonu i dla bezpieczeństwa jeszcze do następnego. Znalazłem wolny przedział, wszedłem, zamknąłem szczelnie drzwi, zasunąłem zasłony, sprawdziłem okno oraz umieściłem bagaże u góry. Zdjąłem buty i pozwoliłem sobie rozłożyć na siedzeniach. Nie interesowały mnie w tej chwili konwenanse. Nie postanowiłem oczywiście zasnąć, a tylko położyć się i w tej pozycji trochę potrwać. Zgasiłem światło, chciałem mieć spokój. Spojrzałem na podświetlaną tarczę mojego zegarka. Jeszcze dużo czasu dzieliło mnie od domu, przede mną jeszcze długa noc.
Ekspres zaczynał wydawać odgłos bardzo podobny do tego, który słyszy się, gdy nie ma już napoju w szklance - kiedy pije się przez słomkę. Nacisnąłem czerwony przycisk, przysunąłem filiżankę z nasypanym Cappuccino oraz trzema płaskimi łyżeczkami cukru. Zalałem wodą i nie mieszałem w trakcie. Na jakiejś stronie internetowej przeczytałem, że najlepsze Cappuccino wyjdzie wtedy, jeżeli będzie się je mieszało w trakcie zalewania. Niestety - nie zgadzałem się z tym zaleceniem i najpierw zalewałem, później mieszałem. Dzięki temu moje Cappuccino miało lepszą - jak dla mnie - konsystencję. Ostrożnie przeniosłem filiżankę do mojego pokoju, by postawić ją na stoliku. I nagle coś mnie tknęło... Przyzwyczajenie. Od dłuższego już czasu wyrabiałem w sobie przyzwyczajenie, które nazywa się często "testem rzeczywistości" lub "zwątpieniem rzeczywistości". Test zalecany przez podręczniki oneironautyczne, które traktowały o ćwiczeniu i rozwijaniu umiejętności tzw. "świadomego śnienia". Paranormalnie to brzmiało, ale mnie interesowały takie paranormalne sprawy, zresztą byłem kiedyś fanem "Z Archiwum X". I w tej chwili przypomniało mi się, aby wykonać ten test, kilka razy dziennie mi się to przypominało. Test był łatwy, ale trzeba było do niego podejść z otwartym umysłem, w miarę obiektywnie. Polegało to na tym, by zadawać sobie pytanie: "Czy wszystko jest OK?". Trzeba było zwątpić w to, że otacza ciebie prawdziwa rzeczywistość, naprawdę w to zwątpić. Poczuć niepewność i postarać się znaleźć dowód, dzięki któremu będzie można jednoznacznie stwierdzić, czy to co ciebie w tej chwili otacza, to rzeczywistość prawdziwa, czy senna. Dwa różne światy. Taki dowód można było odnaleźć łatwo... Można było przykładowo spróbować wznieść się w powietrze. Albo spojrzeć na jakiś możliwie skomplikowany przedmiot, np. ekspres. Odwrócić wzrok na chwilę i spojrzeć ponownie - co się stało z ekspresem. Jeżeli zaczęło się latać lub ekspres zniknął, albo stało się z nim coś dziwnego - miało się pewność, że się śniło. Świadomie śniło. I wtedy człowiek zyskiwał ogromne możliwości, w pełnej zgodzie z własną podświadomością - z tym, że w roli jej władcy, a nie podwładnego. Pomyślałem o lataniu... i wzniosłem się. Na moment - bowiem szybko upadłem i nawet odczułem ból upadku. Na szczęście zbyt wysoko się nie wzniosłem, w końcu znajdowałem się w zamkniętym pokoju. Z początku odczuwałem przerażenie, w końcu po raz pierwszy mi się udało. Po raz pierwszy doświadczam czegoś nowego... Taki nowy świat, nowy, a jednocześnie - obcy, dopiero do poznania. Nigdy się nie wie, co człowieka czeka w nowym miejscu. A to miejsce, choć wyglądało dokładnie (w miarę) jak mieszkanie, w którym spędzałem sporo czasu - było obce. W pokoju znajdowała się kanapa. Pomyślałem sobie, że siądę na tej kanapie i trzeźwo wszystko przemyślę. W końcu mam czas, "czas" we śnie miał się całkowicie inaczej do czasu rzeczywistego, przynajmniej tak mówiły książki. To, co we śnie może się wydawać kilkoma godzinami, w rzeczywistości może trwać nie więcej, niż kilka minut. Usiadłem więc na kanapie... Była bardzo wygodna, tak nawiasem.
Do pokoju weszła Małgosia... Nie wiedziałem, dlaczego była ubrana tylko w samą białą koszulę, zapinaną na guziki, z kołnierzykiem. Często rozmawialiśmy razem na tej kanapie długimi godzinami. Nie tylko rozmawialiśmy... Jeżeli jednak chcieliśmy się kochać, zawsze wybieraliśmy noc, a przecież teraz był dzień. Dzień obdzierał nasze uczucie z klimatu, nie dawał miłości ukazać się w pełni - na ironię. To noc zawsze była bardziej przyjazna, to noc zawsze sprzyjała intymności. A teraz widziałem Małgosię przede mną - w samej koszuli, którą powoli rozpinała, podchodząc do mnie. Usiadła obok. Mając rozpięte wszystkie guziki nie zdjęła jej, a tylko zaczynała rozbierać mnie. W tej chwili już mnie miała, zdobyła mnie po raz kolejny, szepcząc mi na ucho, że jest moja, tak naprawdę to ona panowała nade mną. Już nadzy - dawaliśmy sobie wzajemnie dowody na naszą jedyną, najsilniejszą zależność, coś co sprawiło, że jesteśmy razem, siłę nieprzejednaną, moc najświętszą - miłość. Tym razem kochaliśmy się jakoś inaczej... zdziwiłem się, ale pozwoliłem Małgosi na to... Zazwyczaj nie rozmawialiśmy wiele w trakcie, toteż nie miałem zamiaru o nic pytać. Nowość polegała na tym, iż tym razem nie kochaliśmy się łagodnie i subtelnie, ale bardziej zdecydowanie, z pewną nutą szaleństwa, która naprawdę mnie zadziwiła. Nie skończyliśmy od razu, ale przedłużyliśmy nasz wewnętrzny potencjał o jeszcze kilka szczytów. Ona nie wstydziła się krzyczeć, ja w końcu nie wstydziłem się tego nowego "stylu". Byliśmy spełnieni. Kochaliśmy się. I nie należałem do tych mężczyzn, którzy po wszystkim zapalają papierosa, albo odwracają się na drugi bok. Zasnęliśmy spleceni ciałami oraz przypieczętowani pocałunkiem. Najwyższa, najbardziej nasza miłość.
- Miś się spalił... ale nie będę już płakać. - jak przez mgłę usłyszałem dochodzący do mnie głos. Znam to uczucie - ten proces, w sumie krótkotrwały... Budzenie się. Umysł czuje się przez chwilę, jak tabula rasa i w tej samej chwili jest najczystszy, później na własne życzenie chce się skazić otaczającą rzeczywistością, rozpoznać ją, zdefiniować, sklasyfikować, zaszufladkować. Najpierw, kim jestem... później, gdzie... później, co to za głos... Ja... pociąg... smutna Natalia... smutna Natalia...
Otworzyłem oczy bardzo szeroko. Znajdowałem się w przedziale, drzwi i okno zamknięte, zasłony zasłonięte. Leżałem rozebrany, a na mnie leżała ta drobna blondynka, która niedawno mnie zaszokowała.
- I jak było, mój nowy misiaczku? - zapytała z gorzką dla mnie osobiście słodyczą.
- Matko święta! - ocknąłem się na dobre, wstałem szybko i nałożyłem na siebie leżące nieopodal spodnie. - Nie wierzę. Nie zrobiłem tego. Co ty zrobiłaś?!? Co mi podałaś, jakiś narkotyk?!? Co tu się działo?!? - byłem na poważnie zdenerwowany i rozbity. - I która jest godzina?
- Wątpisz w to, co się stało? Jesteś dobry, jeśli tego chcesz wiedzieć. Mężczyźni zawsze chcą wiedzieć, jak im wyszło, jacy są. Nawet gdyby mieli usłyszeć, że są do niczego. Nie rozumiem mężczyzn. - zdałem sobie sprawę, że mam zegarek na ręce - spojrzałem, wskazywał dziesiątą siedem rano. Niestety - tym samym odebrał mi całą nadzieję doprowadzenia siebie samego do domu bezproblemowo. Wpakowałem się w kłopoty. Bynajmniej ta historyjka nie będzie należała do tych, które będę później opowiadał znajomym przy piwie.
- Nie rozumiem mężczyzn. - powiedziała wyraźniej, jakby chciała zwrócić całą mą uwagę. - Posłuchaj. W tej chwili jestem w sytuacji, która w żadnym procencie mnie nie bawi ani nie satysfakcjonuje. Jadę nie wiadomo dokąd, bowiem dawno przegapiłem moją stację. Przespałem się z... tobą, całkowicie nieświadomie.
- Widziałam jak się roz...
- Nie przerywaj. Przespałem się z tobą, a mam dziewczynę i nie chodzi tu o to, że nie muszę jej niczego mówić, ale o to, że mnie to będzie dręczyć. Zburzył się mój plan dotarcia do domu po ciężkim okresie na studiach. Jeśli myślisz, że przyczyniłaś się do mojego relaksu, to się naprawdę mylisz. I jestem ciekaw, jak dokładnie przeszukałaś moje bagaże. - wziąłem głęboki oddech, a ona się śmiała. Najnaturalniej w świecie się śmiała, nie przerażająco, ale po prostu - śmiała się. Jej oczy błyszczały, a ona cały czas się śmiała!
Nie potrafiąc wymyślić niczego sensownego, szybko wyszedłem na korytarz. Byłem skrajnie roztrzęsiony. Przypomniałem sobie, jak śmialiśmy się z kumplami z Gośki - takiej studentki, która dla siebie była jak najbardziej poważna, a dla nas jak najbardziej komiczna. To jej ciągłe zdenerwowanie, ten pośpiech, te obawy o to, że w każdej chwili coś może pójść nie tak. Dopinała wszystko na ostatni guzik i cały czas brała te tabletki... jak one się nazywały... nieważne. Tabletki na uspokojenie. Brała te swoje tabletki, a myśmy jej zawsze krzyczeli - "Na zdrowie, panno Małgorzato!". Panna Małgorzata nie była bynajmniej panną, miała chłopaka, zresztą naszego kumpla, który traktował swoją dziewczynę i nas bardzo dyplomatycznie. "Co jak co, ale takiej dupy nigdy nie widzieliście, a co ona potrafi..." - i zawsze kończył tym swoim pomrukiem tajemniczości, na który my reagowaliśmy motywem z "The X-Files". "Prawda leży daleko". Studencki czas zdecydowanie wymagał uśmiechów. Teraz pomyślałem sobie, że chciałbym mieć przy sobie te Gośki tabletki. Na uspokojenie. Naprawdę chciałbym.
Usłyszałem szloch... jakiś stary człowiek szlochał, nie ukrywał tego, po prostu płakał. Spojrzałem przed siebie i poznałem go - to był mój rozmówca z pierwszego przedziału, sympatyczny staruszek. Też mu się coś popsuło. Jakaś dzika mania, pech losu. A przecież nie było trzynastego w piątek. Postanowiłem podejść do niego i zająć się nim - żeby nie zajmować się sobą, bo nie chciałem ryzykować w tej chwili szaleństwa, albo puszczenia nerwów.
- Co się stało? - na pewno trudno było mi się pozbyć sztucznego tonu głosu, ale mężczyzna nie zwrócił na to uwagi.
- To jednak była prawda, to jednak była prawda... - przerywał szlochając, z trudnością składał słowa. - Tyle lat, lata... Nie zobaczę już Oli, Staszka...
- Niech pan posłucha, pamięta mnie pan? Rozmawialiśmy ostatniej nocy. Proszę na mnie spojrzeć. Wrócimy razem do przedziału, pan chyba też zapomniał wysiąść na własnej stacji. Proszę się jednak nie martwić, pójdę po konduktora, czy po kogoś kompetentnego i na pewno wszystko załatwimy. To nie koniec świata, choćby nie wiadomo jak było źle. To nie ko...
- Spójrz chłopcze za szybę. - przerwał mi i tym samym mnie zaskoczył. Spojrzałem. Zobaczyłem ciemność. A pociąg nadal pędził...
- Natalia, to moja koleżanka. - mówiła do mnie wybitnie umalowana, wysoka brunetka, "łatwa", bardzo "łatwa", z zawodu. - Ale nie po fachu. Po rodzinie. - znajdowaliśmy się wszyscy w wagonie jadalnym, ale niczego nie jedliśmy. Siedzieliśmy przy stoliku i rozmawialiśmy. Ja, Natalia, Grażyna (wysoka brunetka), Stefan (sympatyczny staruszek, nadal miał załzawione oczy) oraz Gerald - chłopak, który roznosił ulotki, bo chciał trochę dorobić. Naiwny. - Siostry córka. - kontynuowała Grażyna. - Sympatyczna, tylko trochę mazgajowata. - w tej chwili Natalia złowieszczo się na nią spojrzała, ale na Grażynie nie zrobiło to żadnego wrażenia. - Moim zdaniem była rozpieszczona w dzieciństwie. Opowiedziała ci historię o przerośniętej maskotce, którą dostała na Pierwszą Komunię? - mój wzrok stanowił odpowiedź. - Wszyscy w rodzinie się tym zaskoczyli, w końcu dziecko dobrze się zapowiadało. Bynajmniej w jej wieku nie powinno się z nienawiścią palić zabawek w kominku.
- Hej, stary, daj sobie spokój, i tak jej już nic nie powiesz. - starał się mnie pocieszyć Gerald, który znał już moją historię (opowiadałem półtorej godziny temu chyba). - Z drugiej strony ciebie rozumiem, masz trudniej. Ja tam nie miałem laski. Żadnych zobowiązań, może by to później przyszło, ale mnie to nie męczy. - powiedział prowincjonalnym jakimś akcentem.
- A propos seksu - wy sobie nie zdajecie sprawy, do czego ludzie są zdolni. Albo co kryje się tak naprawdę w eleganckim gentlemanie-biznesmanie, z czarną walizeczką i włosami na żel. - powiedziała Grażyna, która sporo doświadczyła w swoim fachu. - Społeczeństwo, to jedna wielka ściema, mówię wam. - przez chwilę zapadło milczenie, które przerwała Natalia.
- Cały czas mówiłeś to imię... tej swojej dziewczyny. Uraziłeś mnie. - to przepełniło szalę, mój umysł i tak już dawno był przeciążony i dosłownie wywrócony na drugą stronę.
- Chcę stąd wyjść. I idę stąd wyjść. Kiedy ten pociąg się zatrzyma? - spojrzałem po zebranych.
- Wiesz, szkoda mi ciebie... Przykro mi, ale wątpię, żeby się zatrzymał. On już to zaakceptował. - mówiąc to, Gerald spoglądał na staruszka, który nie odezwał się od mej ostatniej z nim rozmowy. - Z drugiej strony ciesz się, najgorsze masz już za sobą. Mnie cholernie bolało, a was?
- Mi było gorąco i poczułam taki... nie będę się siliła na opisywanie, co mnie to ku*** obchodzi! Mam za sobą tego pie********* mena, któremu nie spodobało się to, że nie chcę mu zrobić dobrze dwa razy za cenę jednego. Mam to za sobą!
- Nie bulwersuj się tak, Grażynko. - powiedziała z niewinnością w oczach "Smutna Natalia". - Śmierć, to tylko epizod. - zakończyła filozoficznym, nieco szekspirowskim tonem.
- A skąd ty to możesz wiedzieć?!? - krzyknęła brunetka.
- Nie wiedziałaś, że szaleni mają najczystsze wizje?
- Daj spokój i nie pochylaj się tak nade mną, mam ciebie dość. - powiedziałem.
- Panie Niczego Nieświadomy, panu było dobrze, nie protestował w ogóle, a teraz żal do przeprowadzonej transakcji.
- Wymiany płynów ustrojowych. - zaśmiał się chłopak, ale szybko przestał.
- Konwenanse... Rzuć to człowieku, w końcu nie masz już nic do stracenia, niczego nie ryzykujesz, przegniłe kartki życia masz już za sobą. Śmiej się więc bez ograniczeń. - słowa "bardzo łatwej brunetki" nie pocieszyły mnie, znów zapadła cisza. Po kilku chwilach milczenia zdobyłem się na pytanie.
- Czy ktoś z was może mi powiedzieć, dokąd ten pociąg jedzie?
- Masz na myśli, gdzie się zatrzyma? - rzekła z natury chyba przywódcza Grażyna. - W niebie, piekle, gdzieś pomiędzy... a może w ogóle nie stanie? - po czym zaśmiała się.
- Studencie, ja generalnie nie wiem. Oni raczej też nie. - powiedział Gerald. - Wszyscy tu się po prostu znaleźliśmy i nie chcemy zwariować po śmierci.
- Nie rozumiem, dlaczego ciągle gadacie o śmierci. Zachowujecie się, jak banda psychopatów, to wszystko jest NIENORMALNE! Jadę do domu! Przez całą Polskę, bo mam takie prawo, bo jest cholerna przerwa świąteczna i nie będę już wysłuchiwał tych profesorów, co to niby zawsze lepiej wiedzą i mają szafki pełne markowych napojów!
- Na pewno nie będziesz. - powiedziała Natalia, a ja nie wiedziałem już, co mówić, powiedziałem więc jeszcze raz, głośno i wyraźnie. - Wszedłem do pociągu na całonocną jazdę. Linia długodystansowa, zapłaciłem za bilet.
- Każdy z nas drogo zapłacił za bilet. - rzekła z wyraźną ironią brunetka. - Ale ja nie zamierzam ciebie słuchać, bo fiksujesz. Nie możesz przyjąć do wiadomości, że nie żyjesz? Trudno, twój problem. Wyskakuj z pociągu, ale najpierw radzę otworzyć pierwsze lepsze drzwi, albo okno. Nic na zewnątrz nie zobaczysz.
- A maszynista, konduktor? - zapytałem w przypływie nadchodzącej desperacji.
- Możesz iść ciągle naprzód, ale nigdzie nie dojdziesz. To jest dość długi pociąg. Idę dorwać jakiegoś smutnego, bo mi się nadal chce. - rzekła zdecydowanie Grażyna i odeszła, a drzwi za nią zasunęły się z trzaskiem.
- Co ja mam teraz zrobić? - powiedziałem sam do siebie.
- Czekaj, chłopie. Czekaj. Myślę, że to najlepsze, co możemy zrobić. - rzekł Gerald. - A tak przy okazji... Ty naprawdę nie umarłeś? Może nie pamiętasz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz