…gdzieś pomiędzy majem, a lipcem 2014…
A propos sensu życia: ludzie wokół nie stanowią dla Mnie żadnego punktu referencyjnego - głównie z jednego powodu: nie przekonują Mnie. Wielokrotnie postrzegam to, co powszechnie określa się jako "poukładanie sobie życia" - jako iluzję. Ludzie Ci zdają się wręcz nie żyć w Moich oczach. Są tak bardzo przewidywalni, do bólu. Studia, praca, partner, dzieci... notoryczny brak czasu, jak i notoryczne powielanie schematów. Nie ma w tym prawdziwego Siebie, nie ma wiele kontaktu ze Sobą, czy też kontaktu z Bogiem / Wszechświatem. Ludzie Ci zdają się gonić za czymś, co właściwie nie istnieje - dopatrywać się bezpieczeństwa w przewidywalności. Trochę tak, jakby znaleźć na ulicy "Instrukcję Obsługi Bezpiecznego Życia" i natychmiast zechcieć z niej skorzystać, ogromnie obawiając się samodzielnego myślenia (że można życie "wymyślić" samemu, że można decydować samemu - miast powielać wytyczne grup wokół).
Od najbliższej rodziny po mass-media, jesteśmy otoczeni propagandą tej instrukcji obsługi, niczym nowej Biblii. W efekcie jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zamiast Jana Kowalskiego, czy Joanny Nowak - widzę ciągle to samo, niczym "Kopiuj-Wklej" na komputerze. Ta sama postawa, te same zdania, te same poglądy, te same wytyczne i pseudowartości - tylko w innych outfitach.
Co dostają w zamian? Poczucie spełnienia? Owszem, jest jakieś - przy czym znów nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdzieś tam w głębi te osoby coś niepokoi... Część z nich werbalizuje to, potrafi to sprecyzować - mówiąc wówczas, iż "irracjonalnie" czegoś im w życiu brakuje. Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie: Czego? - pokusiłbym się na odpowiedź: Siebie.
(...)
Co może otrzymać człowiek, który już od samego początku z własnej woli zamyka się na "nowe", zastępując to milionową z kolei reprodukcją "utartego szlaku"? Równie dobrze można by stać pośrodku świata z zawiązanymi przez Siebie Samego oczami. A co może uzyskać, na co przynajmniej ma szansę osoba, która takowej opaski sobie nie zakłada, która nie wchodzi chętnie w wyrobione przez wieki koleiny, lecz przeczuwa w Sobie, iż zasługuje na coś więcej - a jeśli nie to, to przynajmniej nie czuje za bardzo tych "kolein", jako Własnych, doskonale doń pasujących?
Co można uzyskać, jeśli nie pozbawi się szans? A co, jeśli przeciwnie? Odpowiedź na to drugie jest powszechnie dostępna. Odpowiedzi na pierwsze nie uzyskasz propagowanej w mediach. Jeśli jednak dostrzegam szansę w Swoim życiu, tego rodzaju alternatywę - czy warto dla tego żyć, choćby całe życie poszukując? Równie dobrze mógłbym zapytać inaczej: czy warto dawać Sobie szansę bezterminowo? Czy też w którymś momencie jednak warto zaprzedać Własne życie na koszt instrukcji obsługi, wmawiając sobie, że "to jest to"?
Zwykłem cenić Sobie to, co czuję - co "odczytuję" z Własnego Serca. Jeżeli czuję stamtąd, iż coś do Mnie nie pasuje - to choćbym nie wiedział jeszcze, co jest "tym czymś" przeznaczonym dla Mnie, degustowała by Mnie perspektywa porzucenia Siebie w którymkolwiek momencie. Bo przecież po coś tu jestem, bo przecież żyję, a to już samo w sobie uważam za świętość. Wiem, że tej świętości nie propaguje się wokół za bardzo - niemniej jednak dla Mnie ma znaczenie, iż zostałem obdarzony życiem i świadomością, czy danymi talentami które odczytuję z Siebie - i chcę dawać z Siebie maks. jako akt wdzięczności dla tej Siły - czymkolwiek by nie była - za... Siebie Samego... za Własne istnienie. Za tą siłę witalną we Mnie, za odczuwanie, postrzeganie, świadomość - to wszystko, co nie ulega upływowi czasu, będąc przez cały czas niezmiennym (choć rozwijającym się).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz