2004.01.02
Gdy wiesz, że wyjeżdżasz, Twoja codzienność ulega radykalnej zmianie. Tym bardziej, jeśli wiesz, że wyjeżdżasz ostatecznie. Bardzo wcześnie rano, obudziłem się pośród mroku. Spakowany w późnych godzinach nocnych, jedynym mym bagażem cała moja Dusza. Mimo wszystko czuję się, jak podróżnik, choć nie widzę tych toreb, walizek. W końcu wychodzę na lodowate, niedługo poranne powietrze. Pewną nieśmiałą, bardzo rozrzedzoną jasność można zauważyć, skradającą się w mrok. Podążam na peron. Na stację. Przez las. Nie oglądam się, o nie. To byłoby za trudne, oglądać się na to, co było. Po prostu wyjeżdżam.
W połowie drogi spotykam Evelyn, Która już na mnie czeka. Witamy się, po czym idziemy spacerowym krokiem dalej. Podążamy, rozmawiamy trochę. Dziwnie się czuję. Ta codzienność w tej sytuacji naprawdę uległa pewnej istotnej zmianie. Wydaje się... nierealna, niczym sen. Wydaje się, że nigdy jej nie było. Trwała tak długo, a w jednej, w tej jednej chwili wydaje się już niczym ponad marzenie senne, fantazję, złowieszczą fantazję, pełną zróżnicowania, a ja nie należę do tych, którzy na dłuższą metę w zróżnicowaniu i nieprzewidywalności gustują.
Proponuję Evelyn me ramię. Podążamy dalej. Nie decyduję się na żaden konkretny nastrój, raczej na beznastrojowość, choć coś takiego chyba możliwe nie jest. Evelyn jest lekko, subtelnie uśmiechnięta. Pogodnie. Jest dość pogodna. Właściwie *jest* pogodą. Spoglądam na Nią często, a Ona w końcu pyta, co się stało :). Odpowiadam, że nic, że podoba mi się. Najnienajzwyczajniej :). Że czuję się, jakbym w tej chwili z Nią, tutaj, na tym padole, był całkowicie w innej przestrzeni, całkowicie gdzie indziej, poza tymi holograficznymi, i tak niewidzialnymi dla innych projekcjami.
Po pewnym czasie wspinaczki na nasyp kolejowy jesteśmy na peronie, spośród krzaków wyłania się ogromny Pociąg Poza. My wiemy, że on tak naprawdę nie stoi. Coś nieskończonego może robić tylko wrażenie postoju, dla wybranych, którzy mają udać się... którzy mają wyjechać. Pomagam Evelyn wsiąść i... miałem tego nie robić, lecz ostatni raz spoglądam wstecz, na krzaki, na las, na tą całą przyrodę, powoli pieszczoną zimnym słońcem, światłem porannym. Jest bardzo rześko. Wsiadam. Zamykam drzwi.
W środku jest ciepło, nie za gorąco, ale w sam raz, naprawdę miła atmosfera. Evelyn woła mnie, bym udał się z Nią do przedziału. Mijamy różne osoby co chwila, które kiwają głowami lub witają się z nami, z uśmiechem lub ot tak, po prostu. Od samego początku widać, że wszyscy tutaj czują się domowo, jak jedna wielka rodzina. Kiedy jesteśmy już w naszym przedziale, pociąg już nie udaje, że przystanął. Przewidywalny mrok za szybami, odgłosy podróży, które subtelnie, acz znacząco wkroczyły do naszej świadomości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz