Urodziny Petera

2004.03.24

Zabawa była przednia, Peter zdawał sobie z tego sprawę. Jeszcze wczoraj nie uwierzyłby, iż Rocznicę przyjdzie mu spędzić tutaj, w tym prężnym od frajdy tłumu, zadymionym lokalu o atmosferze marynarskiej tawerny. Petera zaskoczyła również kobieta, z którą dzisiaj się tu zjawił - Natalia. Należała do anonimowego tłumu, nigdy by się nie spodziewał, że coś do niego poczuje.

To wszystko potoczyło się tak szybko: przyszła do niego wczorajszej nocy, gdy siedział na ławce w parku i dumał. Właściwie nie chciał żadnej fety, nie w smak mu było przyjęcie... po prostu wiele rzeczy już mu się przejadło, a Rocznica była okazją do przeprowadzenia rachunku sumienia. Peter czuł się obnażony sam przed sobą, obrany ze skórki - a co najgorsze, wydawało mu się, że wewnątrz nie znajduje nic. Natalia przywróciła mu wiarę w siebie, rozbudzając znużone monotonią instynkty, Natalia wydawała się nieprzewidywalna. Przed samym przyjęciem wiele zrobili razem, a on dał się porwać prądowi rzeki Nowego Jutra. "Wszystko, byle nie próżnia" - tak myślał. Dlatego też dziś był na rocznicowym przyjęciu.

Bawił się świetnie, siedząc przy stoliku z Natalią i wchłaniając towarzystwo wraz z dymem i alkoholem, przy czym ilość tego ostatniego z uwagą kontrolował - nie chciał znów się zatracić. Był ambitny, miał wiele przed sobą, ale nie chciał za nic w świecie przegapić siebie samego w kieliszku. Myślał nad mijającym rok za rokiem czasem, kiedy do jego stolika podeszła niezwykle wymowna, sprawiająca wrażenie pewnej siebie, niewiasta. Była ubrana luźno, ale bez przesadnego obnażania się - Peter nie mógł pomyśleć, że była prowokacyjna. Było w niej raczej coś z delikatności kwiatu, miała zresztą wianek na włosach... wyglądała, jak rusałka.

Dziwna (bądź co bądź wyglądała, jak nie z tego klubowego świata, sama przez się będąc wyjętą poza nawias, ale - co w tym wszystkim najlepsze - towarzystwo zdawało się jej nie zauważać - Natalia zajęta była Peterem, reszta osób przy stoliku rozmawiała i zaciągała się, wszyscy skupieni niby w jakiejś własnej tajemnicy; wejście niewiasty niczego nie przerwało, tylko on zdawał się ją zauważać) niewiasta bez prowokacji nachyliła się nad nim i rzekła:

- Ktoś chce się z tobą widzieć. - po czym podała mu dłoń, którą - ku własnemu zaskoczeniu - ujął. Powoli wstał, zahipnotyzowany jej spojrzeniem, a odchodząc od stolika (sam nie wiedział, jak to się działo!) zauważył, że nawet to na nikim nie zrobiło wrażenia. Co więcej - wszyscy zdawali się od pewnej nieokreślonej chwili ściśle pogrążeni w sobie, niczym w jakimś bardzo realistycznym śnie, z którego trudno się obudzić. Z drugiej strony to, co aktualnie się działo, było trudne do pojęcia dla Petera i zdawało się raczej wyjątkowym snem na jawie. Tak czy tak - z chwilą, gdy podał jej rękę - również pojawił się poza nawiasem. Oboje wyszli na korytarz, udając się w bliżej nieokreślonym kierunku.

Klucząc po zakamarkach klubu, Peter miał wrażenie, jakoby przebywał już w innym wymiarze. Wokół unosiła się dymna mgła, drgająca dźwiękiem, który zdawał się raczej pojawiać w głowie, niż na zewnątrz. Po bliżej nieokreślonym czasie niewiasta w bieli zaprowadziła Petera do zaniedbanych, chyba dębowych, masywnych drzwi, przez które oboje (ona pierwsza) weszli do nieskazitelnie białego pomieszczenia. Gdy tylko przekroczyli próg, niewiasta puściła jego dłoń i podeszła do postaci stojącej przy przeciwległej ścianie, odwróconej plecami i oglądającej jakiś obraz. Niewiasta delikatnie przytuliła się do postaci, szeptając coś na ucho. U drugiego boku tego człowieka stała inna kobieta, równie atrakcyjna i... równie niesamowita, nietutejsza. Ubrana nie na biało, jak jej towarzyszka, lecz na granatowo, wieczorowo.

W tym nieoczekiwanym towarzystwie i niesamowitym klimacie Peter zaczął już czuć się wyobcowany, gdy nagle wszyscy, jakby na umówiony znak, odwrócili się do niego.

- Witaj. - rzekł młody, może dwudziestoparoletni mężczyzna. - Wszystkiego najlepszego z okazji Rocznicy.

- Lánit... - wyszeptał Peter. - Nie spodziewałem się. - Peter stał, niezmiernie zaskoczony. Ostatnią osobą, jaką spodziewał się zobaczyć tu i teraz, w tych okolicznościach (Rocznica), był Lánit. Tak dziwny, że aż przerażający. Choć Peter nie potrafił tego wytłumaczyć, błyskawicznie obarczył tego mężczyznę za wszelką dziwność, która właśnie ściśle go krępowała. Czuł, że Lánit jest nie z tego świata.

Usiedli. Peter na fotelu, który jak gdyby pojawił się przy nim (a może cały czas tam był?), Lánit z dwoma niewiastami na przeciwległej, białej sofie.

- Poznaj Lilianne... - tu wskazał na postać w bieli. - i Evelyn. - obie niewiasty skłoniły się lekko, taksując Petera spojrzeniem bez wyższości, raczej po prostu "nie stąd". Peter cały czas miał wrażenie, że - choć wiedział, iż te osoby są tu i teraz tak bardzo realnie, jak on - jednocześnie nie ma ich prawdziwie tutaj. Było w nich coś... nieziemskiego, nieżyciowego, niecodziennego.

- Przepraszam za to zaskoczenie... Za tydzień ożenisz się z Natalią i będziesz jeszcze bardziej konserwatywny niż byłeś, a my możemy ciebie zaskakiwać. Nie przybyłem tu jednak po to, aby cię zgorszyć.

- Co więc cię tu sprowadza? - zapytał szczerze ciekawy Peter.

- Ty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz