2004.01.27
Żadne z nas nie przypuszczało, że to się obróci do takiej postaci. Piszę te słowa drugiego dnia drugiego tygodnia mojego pobytu w Liliowym Zamku - wycieńczony, poddawany rekonwalescencji. To spadło na mnie, jak grom z jasnego nieba. Nie minęło wiele czasu, a pierwsze dni tutaj przerodziły się dla mnie w dziwny stan. Pojawiły się koszmary. Sporo koszmarów związanych z Za Oknem. Trzeciej nocy nie chciałem zasnąć, czytałem książkę do późna. W końcu jednak urwał mi się film i... to się stało.
Chwilę przed wschodem słońca było ze mną podobno bardzo źle, nie spałem, Lilianne określiła to jako dziwny stan, nie mogłem wyrwać się z sennych majaków, choć wszystko wskazywało na to, że nie śpię. Być może przypominało to trochę lunatykowanie. Byłem w malignie, w swego rodzaju transie. Miałem wysoką gorączkę. Potem, gdy stopniowo się uspokajałem, zauważałem, że wszystko co widzę - widzę w jakiś dziwny sposób: jak gdyby pochlapane kolorową farbą. Obrazy do mnie docierające nierzadko były niestabilne, tak, iż nie mogłem właściwie wstać, gdyż z moim poczuciem równowagi było ciężko.
Trudno było wytłumaczyć mój stan. Lilianne rzekła, iż najprawdopodobniej przyprowadziłem ze sobą własne cienie z Za Oknem, od których nie mogę się naprawdę uwolnić. Ciągle trzymałem je na dystans, ale one tylko czekały na odpowiednią sposobność. W Za Oknem cienie są codziennością i nikomu nie przeszkadzają, stanowią wręcz integralną część tamtejszej rzeczywistości, natomiast Gdzieś Tam cienie potrafią przerodzić się w Twoje osobiste demony. Stres, obawy, strach, lęk, wszystko, wyolbrzymione wizje dotyczące codzienności, zbyt wielkie przywiązanie do tejże, grawitacja... Lilianne tłumaczyła mi, że ziemia codzienności oddziaływuje również na Duszę intensywnym polem grawitacyjnym. Powiedziała, iż pod tym względem większość ludzi na Ziemi przypomina istoty zakopane minimum w połowie w ruchomych piaskach, bardzo gęstych i bardzo niestabilnych. Jedynym rozsądnym posunięciem tychże ludzi jest to, iż się zbyt nie szamocą. Dobrze im jest w gęstym otoczeniu ciepłego, wilgotnego piasku. Grawitacja więzi ich, ale - o ironio - im jest dobrze! Gorzej, kiedy ktoś zapragnie wyzwolenia. Gorzej, kiedy ktoś zacznie nabierać piasku do ust. Tacy ludzie już za życia są pochowani. Już za życia – nie żyją.
Po kilku dniach, pod koniec pierwszego tygodnia, nadszedł finał intensywnej rehabilitacji. Właściwie mało z tego pamiętam, jak byłem leczony. Kręciło mi się w głowie, wizje były bardzo niestałe, nie potrafiłem zebrać się w sobie, skupić, byłem bardzo roztrzęsiony, czułem się, jak gdybym był w kawałkach, rozrzuconych daleko. Nawet teraz jeszcze odczuwam, jak gdybym ciągle, powoli zbierał się w sobie, w jedną stałą część, w jedną świadomość.
Wcześniej moje myśli sunęły własnymi podniebnymi traktami, błądziły z wiatrem, błyskawicznie, każda swoją drogą, każda własnym tunelem powietrznym, ze świstem, z krzykiem wręcz przedzierały się przez moją krainę Gdzieś Tam, przez nasze Gdzieś Tam. Miałem wrażenie, że to moje osobiste demony rozganiają te myśli w taki sposób, bym zabłądził w głębi tak powstałego chaosu. I zabłądziłem.
Pamiętam niektóre sny. Śnił mi się np. Pociąg Poza. Śniła mi się Naulin. Przypomniałem sobie, co wiem nt. negatywnych uczuć względem osób tutaj. Zwracają się w Twoim kierunku. *Zawsze* wracają do Ciebie. Pod jakąkolwiek postacią, ale możesz być tego pewien - cała negatywna energia, nawet najmniejsza negatywna myśl - przyczyni się do tego, że Twoje życie nie będzie usłane aurycznymi różami.
Śnił mi się również Towarzysz Mikołajewicz (który nawiasem opuścił Liliowy Zamek z niewiadomego mi powodu, ale - jak się dowiedziałem - miał jeszcze przyjechać za mojego tutaj pobytu) z Anien. Śniły mi się czasy, kiedy między nimi było wszystko w porządku. Potem odczułem, jak głęboko sfrustrowany i zirytowany był Towarzysz względem niej - i co te uczucia z Niego zrobiły. Zatruł się. Zatruł się własną aurą. I musiał się leczyć. Doznać katharsis. Tego, czego ja pragnąłem tutaj.
Evelyn mnie pociesza. Mówi, że możliwe, iż jest to naturalny proces oczyszczenia w moim wydaniu. Wyzwolenie demonów... i zamknięcie bramy, zanim powrócą. Dopiero wtedy pójdą własną drogą - gdy zobaczą, że nie ma już we mnie miejsca dla nich. Kiedy zobaczą, że nie zależy mi na grze, w której są jedynie pionkami, ale i jednocześnie jakże ważnymi pionkami, na jakże strategicznych pozycjach. Trzeba pozbyć się grawitacji, ale sztuka polega na tym, aby dokonać tego bez szamotaniny. Nałóg można zwalczać agresją. Agresją skierowaną w stronę samego siebie. Wyrzucaniem sobie różnych rzeczy, wyrzutami sumienia, poniżaniem samego siebie. W ten sposób jednak niczego dobrego nie zyskujemy. Energia przyciąga energię. Negatywną walką nie zyskamy nic, co by pomogło nam w naszym rozwoju. Potrzebna jest świadomość, iż nie chcę walczyć z moimi demonami. Iż nie chcę walczyć z myślami, które rozpierzchły się na cztery strony świata. Iż nie chcę na siłę przyciągać ich z powrotem. Kiedy obdarzysz Swoje myśli pełną wolnością, będą do Ciebie powracać i czynić Ciebie całością bez problemu. Kiedy tylko zawierzysz, zaufasz naturze, kiedy nie będziesz poświęcał się walce z demonami, one odejdą. Czymże jest coś, co dla Ciebie nie istnieje? Lub co istnieje - lecz i tak nie robi to większej różnicy? Demony wprawiają mnie w zły nastrój nierzadko. Lecz to część mnie. Naturalna część mnie. Mogę się pozbyć demonów, ale inspiracja do ich istnienia jest we mnie. I kiedy tylko nastanie odpowiednia pora, znów kilkoro z nich wyjdzie na świat. Lecz do tego czasu mogę być otoczony bastionem pozytywnej aury, pozytywnej energii. Moje demony mogą przybrać zgoła inną formę. Nie rogatego diabła, lecz dyskutanta, pertraktatora.
Przypomniałem sobie, kiedy to pewnego razu Towarzysz Mikołajewicz pokazał mi kilka własnych "demonów". Nie nazywał ich wtedy tak, określał je raczej mianem swoich tymczasowych rozmówców. Powiedział, że przychodzą do niego od czasu do czasu, aby porozmawiać. Mężczyźni w różnym wieku, oficjalnie ubrani, "pod krawatem", nieskalany, śnieżnobiały kołnierzyk, itp. Klasa i prezencja. - Czasem potrafią mówić całkiem przekonywująco. - stwierdził kiedyś Towarzysz. - Znają Cię lepiej, niż myślisz. Nieraz przypominają jedną ze stron na procesie sądowym, ale czym więcej jest w Tobie swobody i poczucia naturalności, a i jednocześnie czym mniej jest w Tobie walki z Samym Sobą - tym bardziej stają się po prostu jeszcze jednym, dwoma, trzema, kilkoma - dyskutantami, rozmówcami. Przychodzą, siadają do stołu przy kawie - proponując jakiś temat. Prezentują Tobie odmienne spojrzenie na sprawę. Kiedyś w tej sytuacji waliłbyś zawzięcie w worek treningowy - dzisiaj rozmawiasz z elegancko ubranym człowiekiem, który przypomina po trochu akwizytora: chce Tobie sprzedać „nowe okulary”. I nawet kiedy wie, że niczego Tobie nie sprzeda, pragnie, abyś te okulary przetestował. I Ty się zgadzasz, bo nie ma w Tobie walki. Nie potrzebujesz kupować, ale na zwykły test się zgadzasz. Być może również dlatego, iż chcesz się rozwijać, a nie pozostawać monotonnym w postrzeganiu otoczenia, życia, zdarzeń, osób, itp.
Lilianne mówi, że będzie dobrze. Że już prawie wylizałem się z tego. I - jak dodała z uśmiechem - zdążę jeszcze napisać jakieś nowe wiersze. Wczorajszego popołudnia, gdy byłem sam i czytałem książkę, Lilianne zapukała nieśmiało do moich drzwi. Zaprosiłem Ją, a z Nią do mego pokoju wleciało kilka radosnych motyli. Usiadła na krześle obok łóżka i rzekła, że mogę przybywać tu, kiedykolwiek zechcę. Poza tym poprosiła mnie, abym został tu jeszcze trochę. Abym nie wyjeżdżał pod koniec tego tygodnia. Zgodziłem się. Jak najbardziej chciałem w pełni zdrowia podoświadczać tego wszystkiego, co tutaj jest. Pragnąłem uwolnić się z ruchomych piasków codzienności, które w pewnym stopniu miały nade mną władzę. Pragnąłem przestać się szarpać. Pragnąłem gościć w swoim świecie rozmówców, z jakimi dyskutował od czasu do czasu Towarzysz. Spokój jest najważniejszy. Skorzystaj ze Świadomości, a osiągniesz odpowiedni, wystarczająco zdystansowany punkt widzenia, aż emanujący spokojem, bezstronny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz