Urlop u Lilianne #3

2004.01.19

Wypoczęci, wędrowaliśmy chyba ze dwie, może trzy godziny nocne, pośród gęstego lasu, traktami znanymi chyba na pamięć przez Evelyn, gdyż to Ona prowadziła. Towarzysz Mikołajewicz opowiadał mi w tym czasie, że z Lilianne oczywiście dogaduje się o wiele lepiej, niż z Anien. Mówi, że kiedy chciał wyrzucić z serca negatywne (to było dawno) emocje związane z Anien, udał się właśnie do Liliowego Zamku. Dziś oczywiście nie pała względem Anien niczym ponad rozbawienie, stwierdził z uśmiechem.

Cały ten nasz spacer pośród leśnego mroku był bardzo egzotyczny, poza światłem Księżyca nie mieliśmy żadnego oświetlenia, ale to nie przysporzyło nam żadnych właściwie problemów. Kluczyliśmy wąskimi ścieżynkami przez las, wytrwale i optymistycznie, z Pogodą Ducha w sercu. Czym dłużej wędrowaliśmy, tym bardziej zauważałem, iż owa Pogoda systematycznie rośnie wewnątrz mnie. Iż czuję się bardziej radosny, bardziej... pozytywny. Z wewnętrznym uśmiechem. Już w tym lesie odnalazłem jakąś formę spokoju i ukojenia. Od czasu do czasu wracałem myślami do mojego wcześniejszego życia, do uprzedniej codzienności, do tego, od czego zdecydowałem się oderwać. Wiedziałem, że gdy wrócę, będę na lepszej pozycji - bardziej zdystansowany do tzw. rytuału codzienności. Rytuał tworzy monotonię. Monotonia sprzyja niezauważalnemu upływowi czasu. Gdyby nie było Magii w Wieczności oraz w Sercu - nie miałbym tego przyspieszenia czasowego za złe. Lecz jeśli czas ucieka, ucieka też jakaś wewnętrzna Magia. A przecież każda chwila wokół Ciebie może być magiczna.

Podążając pośród drzew, postanowiłem, że w czasie pobytu w Zamku napiszę list do Marty Pierwszej. Tak wiele mam Jej do opowiedzenia. Myślę, że to dobrze, iż znowu tak się stało, że powstała zwłoka przy wysłaniu mego listu. Będę mógł definitywnie zakończyć temat moich "sercowych przygód", opowiadając Marcie Pierwszej, jak jest. Jak było - o tym już pisałem. Minąłem też jakąś formę spowiedzi przed samym sobą. Ostatecznego rozrachunku. Pojednania z losem. Ze sobą samym. Pewnej aktualizacji. Myślałem o tym, że tradycyjnie miło mi będzie pisać list do Marty, tym bardziej pośród domostwa Lilianne. Myślałem również o samej Lilianne, o tym, kim jest. Wiedziałem, że nie może nudzić się we własnym zamku. Wiedziałem, że zarówno Evelyn, jak i Towarzysz z naciskiem zwracali uwagę na jej dystans do ziemskiego życia. Być może nie wyniosła stamtąd pozytywnych wspomnień. Doświadczenie doświadczeniem, ale nie każdy ma ochotę na sadomasochizm, a ów bardzo czasem przypomina normalne życie człowieka na Ziemi. Sadomasochizm. Wypijanie kufla własnego piwa, zjadanie co do okruszka własnego, sporego kawałka placka, choćby był niesmaczny, jak to napisał Stephen King.

Po pewnym czasie dotarliśmy do Liliowego Zamku. Jeszcze kilka chwil przed wiedzieliśmy, że zbliżamy się do tego magicznego miejsca, gdyż mroczna ściółka leśna emanowała liliową, jasną poświatą, przypominającą brokatową mgłę, jeśli tak mogę to określić. Mgłę lśniącą, mgłę błyszczącą, mieniącą się, głęboką. Z początku mgła sięgała nam do kostek, potem rozrzedziła się, ale nadal była widoczna - i było jej znacznie więcej, a pośród niej od czasu do czasu spostrzegaliśmy jakiegoś małego motylka. Motylek latał wokół nas, jak zwariowany, radośnie. Evelyn cieszyła się jak dziecko, a Towarzysz Mikołajewicz był już pewien, że jesteśmy na miejscu. Tak też wyszliśmy z lasu, trafiając na szeroką polanę, gęsto usłaną oczkami wodnymi. Właściwie owe oczka przypominały bardziej płytkie, małe jeziorka, połączone systemem malowniczych kładek. Jeziorka były ozdobione alabastrowymi, płaskimi kamieniami. Były tam również kamienie o odcieniu błękitnym oraz różowym. Zdarzały się również lekko fioletowe. Woda była bardzo przejrzysta, gdzieniegdzie można było dostrzec różne kolorowe, migoczące rybki, niczym pływające klejnoty. W niektórych jeziorkach-oczkach znajdowały się piękne marmurowe fontanny. Wszystko to lśniło i emanowało jakąś własną poświatą, która - byliśmy pewni - nocą czyniła to miejsce jeszcze piękniejszym niż w dzień. A pośrodku tego wszystkiego, w centrum - znajdował się Liliowy Zamek, niesamowita budowla, spowita rzadką mgiełką, która nie utrudniała właściwie widoczności. Zamek błyszczał, mienił się, był... radosny. Otoczony nieregularnym strumyczkiem z małymi wodospadami, wyglądał zapraszająco. Po kładkach, pośród oczek wodnych, dotarliśmy zachwyceni na mały dziedziniec, gdzie już czekała na nas ta mała brunetka, uśmiechnięta dziewczynka otoczona własną Magią Kreacji - Lilianne.

- Spodziewałam się was! Cieszę się, że już jesteście. Miło mi cię poznać, Lánit. Cieszę się, że jesteś. - spojrzała na mnie z badawczym uśmiechem. - Nie martw się, Lánit. Zostałeś odmieniony od chwili, gdy wszedłeś do tego lasu. Zapraszam wszystkich do środka. Od czasu gdy się ostatnio widzieliśmy - tu zwróciła się do Evelyn i Towarzysza - trochę zmodyfikowałam otoczenie. Moi radośni towarzysze służyli mi radą. By Liliowy Zamek był jeszcze piękniejszy! - wiedziałem, że mówiąc o towarzyszach, ma na myśli motyle, jakich tu nie brakowało. - Wejdźcie, proszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz