Urlop u Lilianne #1

2004.01.17

Kiedy się budzę, jest ciemno. Zupełnie nie wiem, która godzina. Czuję się wypoczęty, ale to najpewniej chwilowe i złudne uczucie. Wstaję, trochę opornie. Czołgam się do miniwieży i wpatruję w godzinę na cyfrowym wyświetlaczu. Jednocześnie uświadamiam sobie, że obudził mnie krzyk zza uchylonego okna, jakieś nawoływanie. Jest strasznie ciemno, latarnie na zewnątrz nie palą się, coś musiało nawalić. Nie mam tego za zły omen. Gdy jestem już na nogach (choć niepewnie), wiem, że jeśli nie będę się ruszał, padnę i usnę. Jestem strasznie zmęczony. I w dodatku ktoś przerwał mi drastycznie sen.

Dochodzi czwarta, w pokoju jest niesamowicie zimno (jak na zimę przystało), zupełnie nie wiem jak doszło do tego, że okno jest uchylone. Bardzo szybko się ubieram. Otwieram okno jeszcze w T-shircie i widzę jakąś postać... poznaję ją, głównie po głosie. To Evelyn. Matko, co ona tutaj robi o tej porze? Obok niej stoi jakiś mężczyzna. To Towarzysz Mikołajewicz. Śmieje się i mówi, żebym się pospieszył. Proszę Ich o ciszę i szybko przygotowuję się do wyjścia.

Na dworze czuję się trochę lepiej. Dowiaduję się, że ta dwójka ma względem mnie genialny plan: wyjazd, urlop! Brzmi to drastycznie zaskakująco, ale ja nadal czuję się zmęczony, wiem, że od pewnego czasu jestem zmęczony długodystansowo, mam dość wielu spraw, dość software'owych zmagań, dość zawodów uczuciowych, dość negatywnej energii, dość czasu. Nie muszę się jakoś specjalnie pakować, szybko znajduję się ostatecznie w samochodzie i ruszamy. Towarzysz Mikołajewicz mówi, że chce się jak najszybciej wydostać z tej dziury, że przede wszystkim mi potrzebne jest to lekarstwo. Obawiam się odstawienia codziennych, dotychczasowych rytuałów na bok, ale On mówi, że będzie dobrze, że w końcu poznam nową jakość życia, chociaż przez kilka dni. I na pewno wrócę odmieniony - dodaje uśmiechnięta Evelyn. Nie wiem, jak Oni to robią, że są - a przynajmniej wyglądają - na wyspanych.

W trakcie podróży muszę walczyć, by nie zasnąć. Siedzę z tyłu, a Evelyn jest obok kierowcy - Towarzysza. W końcu składa fotel i przeczołguje się do mnie z piskiem i śmiechem, ma dziś wyjątkowo dobry humor. Mówi, że to będzie pierwsza tak niesamowita niedziela w moim życiu. Towarzysz wspomina coś o kawie z mlekiem i cukrem. Ja - o dawnych czasach, gdy nie wysypiałem się regularnie - i doszukiwałem w tym jakiejś formy auto-tortury. Towarzysz z Evelyn opowiadają mi o dwóch tygodniach urlopu, jakie dla mnie przygotowali. Jeszcze nie wiem, gdzie jedziemy. Zdradzają mi tylko, że właściwie z lasu wyjeżdżam do lasu. Nic nowego. Tyle że Gdzie Indziej. Oczywiście, że Gdzie Indziej. Zastanawiam się w Duchu, czy już prześliznęliśmy się pomiędzy wymiarami w tak subtelny i prawie niezauważalny sposób, jak to zwykle bywało...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz