2003.11.04
Towarzysz Mikołajewicz przyszedł do mnie pocztą. Nie trudno było się tego domyśleć. Pewnego poranka właśnie kończyłem się ubierać po porannym prysznicu, kiedy zadzwonił domofon. Wyraźny głos listonosza zapowiedział, iż czeka na mnie "przesyłka specjalna". Oczywiście otworzyłem mu. Gdy zjawił się w drzwiach mieszkania, zdziwiłem się. Nie był to żaden znany mi dotychczas listonosz. Nawet nie był ubrany w granatowy uniform. To był starszy, acz żywotny pan, energia aż z niego emanowała, a ubrany był w białą koszulę z krótkim rękawem. Zdziwiłem się, na dworze było przecież zimno. Nie zadawałem jednak zbędnych pytań, właściwie to nie zdążyłem, starszy pan pokazał mi zegarek i stwierdził z uśmiechem, że się spieszy. Wręczył mi średnich rozmiarów paczuszkę oraz kazał podpisać w odpowiednim miejscu.
- Nie, nie, to nie ma być zwykły podpis, Lánit. Klienci zazwyczaj wpisują jakieś pozdrowienia... życzenia... hmm... rozumiesz? - staruszek spoglądał na mnie z błyskiem w oku. Wpisałem więc krótkie pozdrowienia "dla firmy", po czym dałem do sprawdzenia staruszkowi. Wesoło skinął głową, uścisnął moją dłoń na pożegnanie i życzył mi miłego dnia. Nie wiedziałem, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę takiego "listonosza". Zostałem sam na sam z moją paczuszką.
Jak już wspomniałem, paczuszka była niewielka, niepozorna, owinięta w biały papier, ozdobiony... kapustkami. Najpewniej były to brukselki. Udałem się do pokoju i przystąpiłem do powolnego, ceremonialnego otwierania paczuszki. Nie było to trudne. Po kilku chwilach stała już przede mną soczysta, dojrzała, zielona, świeża... pełnych rozmiarów kapusta, bynajmniej nie brukselka. Usiadłem z wrażenia na fotelu. Co mam zrobić z kapustą? Dostałem pocztą kapustę, wpisałem się do księgi gości, czy co to tam było... i wylądowałem z pełnych rozmiarów zagadką. Po chwili doszedłem do wniosku, że nie będę jednak komplikował sobie życia zbędnymi łamigłówkami, dziś nie piłem jeszcze kawy, nie miałem do tego głowy. Postanowiłem zrobić z kapusty wegetariański bigos.
Paczuszkę z kapustą pozostawiłem w pokoju, udając się do kuchni, w celu przygotowania pożądanej od samego rana kawy. Kiedy woda zaczęła się gotować, usłyszałem dziwne, dochodzące z pokoju dźwięki. Przypominały... kwakanie. Nawet miłe, sympatyczne kwakanie. Wyłączyłem wodę i udałem się do pokoju, w celu sprawdzenia, co też tam kwaka/kwacze. Zaskoczony, stanąłem w drzwiach. Wtedy po raz pierwszy ujrzałem Towarzysza Mikołajewicza - i jego różową kaczkę o imieniu Mary Ellen.
- Wszyscy pochodzimy z jednej Kapusty. - to były pierwsze słowa, jakie z uśmiechem wypowiedział do mnie Towarzysz Mikołajewicz, młody, aczkolwiek na pewno starszy ode mnie o kilka lat mężczyzna, ubrany w dżinsy i T-shirta z obrazkiem jakiegoś zamku, oraz z buntowniczą, brązową, przekrzywioną na głowie czapeczką, którą właśnie zdejmował.
- Witaj, stary druhu! - rzekł dynamicznie, po czym podszedł do mnie i uściskał, starym obyczajem. - Kopę lat!
Problem w tym, że nie pamiętałem Towarzysza Mikołajewicza.
- Nie martw się, że mnie nie pamiętasz. - rzekł po kilku chwilach, gdy już rozmawialiśmy oboje przy kawie. - Właściwie to jeszcze nigdy dotąd się nie widzieliśmy. Ale ja od pewnego czasu bardzo chciałem się z Tobą zobaczyć, Lánit. Chciałem zobaczyć tego studenta Wolnopoezji, o Którym tak wiele słyszałem!
- Słyszałeś? Jak? - zapytałem zdziwiony. - Poza tym nie przypominam sobie, abym był studentem. - rzekłem trochę zmieszany.
- Ależ Lánit... nie mam na myśli tych oficjalnych, tutejszych uczelni. Właściwie to nie mam na myśli żadnych uczelni. Ty jednak jesteś studentem, choć widzę, że dotychczas nie zdawałeś sobie z tego sprawy. - uśmiechnął się. - Cóż, przybyłem tutaj, gdyż bardzo lubię rozmawiać, Ty też lubisz rozmawiać, więc porozmawiamy sobie trochę :). Odkąd napisałem Mój Wiersz, zacząłem być niesamowicie ciekawy świata. I postanowiłem w końcu Ciebie odwiedzić... tutaj. Nieprawdaż? - Towarzysz Mikołajewicz ujął Swą filiżankę w dłoń i zasączył.
To wszystko stało się niedawno - i od tej pory faktycznie miałem przyjemność uczestniczenia w zasadniczo ciekawych i interesujących dyskusjach, które rozjaśniły mi poglądy na różne sprawy. Opowiem o tym już niedługo.
Gwoli ścisłości - nigdy nie pytałem Towarzysza Mikołajewicza, czy naprawdę pochodzi z kapusty. Przez myśl mi to nie przeszło. Jednakże otrzymanej pocztą kapusty nie przeznaczyłem na bigos, ani nawet na sałatkę. Towarzysz Mikołajewicz poprosił mnie, bym zamroził ją w zamrażarce.
- W grudniu zrobimy sobie gołąbki wegetariańskie. - powiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz