2003.08.23
Evelyn... czy czułaś czasem... jak gdybyś wypadła z toru...? Jak gdyby nagle człowiek znalazł się poza swoim życiem, gdzieś na zewnątrz, przez chwilę? Wrażenie... iż coś miało się stać, n-ta ilość rzeczy - a jednak nie stało się, lub też stało, ale człowiek nie miał jak być uczestnikiem zdarzeń, świadkiem rozwoju wypadków, gdyż... znalazł się poza... kto odpowiada za to wyrzucenie chwilowe poza nawias? A jeśli... jeśli jestem usytuowany w jakimś konkretnym nawiasie, przy czym najpewniej mi dość wygodnie i miło, bowiem jak może być inaczej, skoro jest to mój indywidualny, własny nawias - jeśli jestem w nim usytuowany... czy... czy to są swego rodzaju więzy? Więzy... własnego życia?
Z drugiej strony jeśli nie sobą - kim być chciałby człowiek z chwilą, gdy odbierze bycie sobą, jako swego rodzaju pęta? Nie chciałby być. Lub też - wolałby być dosłownie nikim. Jedynym rozwiązaniem jest koniec, śmierć... Dziś zostałem zainspirowany do myślenia nt. zjawiska przerażenia nawiasem, tak bowiem mogę to nazwać. Przerażenia tym, że - jeśli tak na to spojrzeć - nie ma wyjścia z tego. W tym rzekomo normalnym życiu człowieka jest jakaś szansa na to, że coś nagle wpadnie w trybiki i człowiek zacznie się zastanawiać... iż w sumie nigdy nie jest możliwe, by wyszedł poza ramy własnego życia. Chociażby nie wiem jak się zmieniał, chociażby nie wiem jakiej metamorfozy doznawał... nigdy nie ucieknie od własnego nawiasu. Może się tym przerazić. Wtedy wszystko nabiera nieco innego odcienia. Czegokolwiek by nie zrobił - wie, jest przekonany - że niczego nie zrobił inaczej. Że nigdy tak naprawdę nie zrobi niczego inaczej niż tak, jak zrobi. Każda "inność" jest tak naprawdę tym samym. Tak, jakby podróżował po całym świecie w jednym i tym samym samochodzie. Jakie znaczenie ma to, że zwiedził wiele miejsc? Dla większości to ma znaczenie, jednak... jest szansa na pojawienie się przypadku człowieka, dla którego nie będzie to miało znaczenia.
To obsesja, choroba, koszmar - czuć się uwięzionym we własnym życiu, być więźniem własnego nawiasu, boleśnie i dosłownie odczuwać coś w rodzaju przeznaczenia. Wtedy tylko śmierć daje człowiekowi szansę na zrobienie czegoś INACZEJ. Jest to jedyna sytuacja, która nie jest inna tak samo, jak wszystko w życiu. Jest bowiem żadna. Zdaje się być pustką. Czernią, mrokiem, ale takim, który już nigdy się nie rozświetli. Tylko tam zdaje się istnieć prawdziwa wolność. W niebycie.
Po co więc istnieje życie? Ktoś złapał i uwiązał świadomość, uprzednio ją stwarzając? Globalny Sens i Ład potrafią koić... ale niedaleka droga od tego ukojenia do intensywnej paranoi, odczuwania pętających nas więzów, więzów właściwości, niemożności zrobienia czegoś naprawdę "nie tak". Natychmiast pojawia się wizja doskonałej, genialnej układanki, w której - zauważamy z zaskoczeniem - jesteśmy doskonałym elementem. Uwspólnienie doskonałości drwi z tego, iż posiadamy świadomość. Świadomość nasza bowiem żąda czynów, a doskonałość rządzi się sama, bez względu na to, jak mocno wydaje się nam, iż panujemy nad własnym życiem. Tak naprawdę nie ma nas, poza samą świadomością. Tak naprawdę być może chodzi o to, by wiedzieć, ale nie czynić nic ponadto, bowiem wszystko zostało, zostaje i zostanie uczynione. Tak czy tak. Bez względu na wszystko. Jest tylko jedno wyjście z tej przeraźliwie doskonałej układanki. Wyjście, którego pragniesz, gdy przeraża Ciebie jej doskonałość i pozorna, tylko pozorna nieprzewidywalność, losowość i chaos. Rozpływamy się w tej doskonałości, jak cukier w herbacie.
Na szczęście mnie to nie przytłacza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz