"Poddani Księżyca", Richard Bowes

"Poddani Księżyca", Richard Bowes...tekst z 2003 r.

W krótkiej notce zamieszczonej z tyłu książki znalazła się informacja, iż można tą powieść porównać z twórczością Jonathana Carrolla. Jeśli dobrze pamiętam, pojawiło się również nazwisko pana Kinga. Co stanowi mieszankę obu "klimatów" i czy w ogóle to porównanie ma rację bytu?

I owszem. "Poddani Księżyca" to historia mroczna, tajemnicza, pełna niedomówień, zakamuflowanej magii, brudu, marginesu... wszystkiego normalnego, ale i nienormalnego - co może się kryć na nowojorskich ulicach, w najgłębszych zakamarkach tego wielkiego miasta.

To opowieść o człowieku, który pochodzi z rodziny, której niektórzy członkowie posiadali pewien "dar". Niektórzy z nich mieli też "cienie". Można takiego cienia określić jako drugą - tą "ciemną" - połowię siebie, która zyskała pewną autonomię, lecz nie do końca. Pod koniec historii zostaje zaznaczony pewien fakt, iż obie połowy nie są właściwie skrajnie sobie przeciwne. Jeśli cień ma być do gruntu przesiąknięty złem, ma być czystą złą stroną głównego bohatera, główny bohater powinien być anielski, podczas kiedy wcale tak nie jest. Możemy wysnuć pod koniec hipotezę, że przez większość tej tajemniczej, mrocznej książki nigdy nie spotkaliśmy się z głównym bohaterem.

Ta powieść, to historia życia pewnego człowieka, który od dzieciństwa zajmował się prostytucją. Szybko wpadł w narkotyki i alkohol. Oczywiście większość czarnej roboty wykonywał za niego cień. Nie zawsze byli razem, często chadzali osobno, lecz dla niektórych ludzi był to ewenement: zobaczyć najpierw niechlujnie i brzydko wyglądającego cienia, a potem jego eleganckiego odpowiednika. Każdy tłumaczył to sobie na swój sposób.

Właściwie trudno mówić o jakiejś jasnej chronologii czasowej. Książka pod tym względem jest równie tajemnicza, trochę zagmatwana. Fakty przeplatają się, poszczególne historie zazębiają. Zapewne w sporej mierze miał w tym swój udział fakt, iż "Poddani Księżyca", to tak naprawdę zbiór połączonych i przystosowanych do egzystencji, jako całość - opowiadań.

Ciekawym etapem w życiu "głównego bohatera" jest powolne wychodzenie z całego tego bagna, w którym ugrzązł. Żadnego moralizatorstwa, raczej pewna filozofia życia - nowa filozofia, którą los mu ukazał. Pojawił się odpowiedni człowiek, pojawił się czas próby. Byłem bardzo ciekawy, czy on w ogóle wyjdzie z tego (co nie było takie oczywiste).

W książce znajduje się naprawdę sporo mroku i "brudu", a tu i ówdzie błyska jakaś magia. Nieraz błyska na trochę dłużej i jest bardziej widoczna - wtedy czytelnika wciąga i nieraz aż dech zapiera z wrażenia. Wówczas naprawdę dobrym wydaje mi się to porównanie z Carrollem. Chociażby epizod, w którym manifestuje się zmarły ojciec pewnego chłopca... albo złowrogi, choć obronny wiersz, który poznajemy bardzo szybko. To wszystko jest umiejętnie przedstawione.

Ta opowieść zastanawia. Jeśli dobrze się w nią wczytać, na końcu człowiek czuje się, jakby z rozpędu uderzył o ścianę. Akcja bowiem wcale nie zwolniła tempa, pomimo faktu, iż "główny bohater" odnosił pewne sukcesy w walce z czarną stroną własnego życia - nie mógł się pozbyć własnej "inności". Ta "inność" doprowadziła go do samego końca, który niekoniecznie musi być jednoznacznie zrozumiany.

Książkę poleciłbym głównie dla tych, którzy lubią Carrolla. W tej opowieści z Kinga moim zdaniem jest mało. Może jakieś napięcie, może pomysłowość, może... ale o wiele więcej carrollowskich klimatów. To taka ciekawostka, kiedy pana Jonathana ma się już za sobą :) .

Prezent z kokardą

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz