Jednym z profitów bogatego doświadczenia czytelniczego (swego czasu mól książkowy!) jest posiadanie sprawdzonych autorów, tj. takich do których chętnie powraca się od czasu do czasu, czytając po raz kolejny nawet te same pozycje. Jednym z takich autorów w Moim przypadku jest William Wharton.
Nie pamiętam, jaka była pierwsza książka tego autora, z jaką się zetknąłem. Być może była to „Moulin du Bruit”, którą otrzymałem swego czasu w prezencie od ówczesnej Przyjaciółki, Marty Pierwszej. Dość stwierdzić, iż prawdopodobnie szybko zakochałem się w powieściach Williama na tyle, aby przeczytać je wszystkie (czego jestem prawie pewien :) ). Co więcej, lubię powracać do nich od czasu do czasu – głównie ze względu na zawarty w nich, bardzo odpowiadający Mi klimat: ciepły, otwarty, szczery... pamiętnikarski oraz „prawdziwy”. Myśląc o tym ostatnio doszedłem do wniosku, iż książki Whartona czyta Mi się „nie tak jak książki” – lecz jak rzeczywiste, pozbawione „naleciałości kunsztu” pamiętniki. W istocie, pierwsza lepsza książka tego Autora mogła by wg Mnie spokojnie równie dobrze uchodzić za pamiętnik, co za powieść – w tak bardzo rzeczywisty sposób ów przypomina.
Niedawno znów przypomniał Mi się William Wharton i Jego czar – stąd postanowiłem ponownie sięgnąć po jeden z tytułów... Padło na „Dom na Sekwanie”. Jest to (nie jedyna taka tego Autora) powieść skoncentrowana na „budowaniu sobie gniazda” – kolejnego gniazda, w przypadku głównego bohatera. O innych można przeczytać w pozostałych powieściach – włącznie ze wspomnianym już „Moulin…”. Otóż bowiem, co ciekawe, istnieje interesująca więź pomiędzy poszczególnymi powieściami Williama, która czyni je nie tylko zbiorem pamiętników, co zbiorem pamiętników jednego autora (a przynajmniej takie robi wrażenie pewna fabularna, zawarta pomiędzy nimi łączność – pewne przeplatanie się faktów).
Głównego bohatera „Domu na Sekwanie” poznajemy u progu nowej, życiowej przygody – rzec można, i nie będzie w tym, sądzę, przesady. Nie będzie to co prawda przygoda na miarę spektakularnych przeżyć Indiany Jonesa, niemniej... inny jej rodzaj, prawdopodobnie znacznie bardziej przystępny dla przeciętnego Czytelnika – poprzez większy realizm, czy mniejszą hermetyczność. Fabuła „Domu na Sekwanie” dotyka bowiem tak naprawdę spraw dnia codziennego, opisując jeszcze jedną życiową historię obyczajową, pełną własnych – „lokalnych” rzec by można – wzlotów i upadków, pełną (również „lokalnych”) wyzwań - normalnych, codziennych spraw z którymi może zetknąć się każdy, bez konieczności wcielenia się w skórę postaci pokroju Lary Croft ;) . Stąd – znów przypomnę – powieść czyta się jak pamiętnik, czy wręcz jak bloga – odnosząc do bardziej współczesnych czasów. Bloga pisanego przez...
...szczerego, a przynajmniej bardzo otwartego człowieka, z którego „aury” szczerość w Moim subiektywnym odczuciu bije. Szczerość, prostolinijność... normalność. Normalność w znaczeniu braku sztuczności – głównego bohatera czuję jak człowieka, nie zaś fikcyjną postać, od początku do końca spreparowaną w czeluściach wyobraźni pisarza, i w dodatku posiadającą tą swoistą „otoczkę sztuczności”, niczym nawet bardzo realistyczny android. Bohater powieści zwie się zresztą William Wharton :) – co stanowi jeden z wielu „autobiograficznych puzzli” w Jego twórczości.
Otwartość, szczerość, prostolinijność... ponadto ciepło, które „po prostu” czuć. Choć z drugiej strony – znów – prawdopodobnie będzie to kwestia indywidualnego odbioru, spotkałem się bowiem z odczuwaniem prozy Whartona jako nudnej, czy nużącej.
Wejdźmy jednak nieco bardziej w konkretny rys osobowości Willa z „Domu na Sekwanie”. Co szczególnie zwróciło Moją uwagę, to jego, hmm... tendencja do – wydawałoby się - braku wiary w siebie. Piszę „wydawałoby się”, gdyż z jednej strony bohater często powątpiewa w powodzenie własnych przedsięwzięć, często akcentuje chociażby niski stan budżetu – z drugiej jednak raźnie stawia czoła wyzwaniom, podejmując je (zaskoczenie?) z sukcesem. Daje to, przyznam, bardzo interesujący efekt – który może być dla Czytelnika tak zabawny, jak frustrujący :) . Co ciekawe, sam Will wyjaśnia tą kwestię w jednej ze scen powieści, podczas spotkania z przyjaciółmi których poprosił o pomoc przy pracy nad podłogą nowego mieszkania. Za przyczynę takiego stanu rzeczy wskazuje wówczas, o ile dobrze pamiętam, pasję – jakiś wewnętrzny pociąg do ambitnych wyzwań (w tym takich, które wydają się w danym momencie nierozwiązywalne). Czytelnik powieści Williama przyczynę może również rozpoznać w umiłowaniu bohatera do wspomnianego „wicia sobie gniazda” – od podstaw, własną, dającą sporą satysfakcję pracą (w tym taką, która angażuje całą rodzinę, dając tym samym świetną sposobność do jej integracji i scalania się w spójną, harmonijnie funkcjonującą całość).
Co takiego w takim razie buduje się w tej powieści? Oczywiście tytułowy dom na Sekwanie, którym jest... zakupiona przez głównego bohatera barka, w której zakochała się jego żona. Przywodząc ten leżący u podstaw całej fabuły fakt zdałem Sobie sprawę, iż w tym kontekście cała powieść zyskuje mocno na zakamuflowanym, acz bardzo romantycznym charakterze – albowiem w tym świetle Czytelnik obserwuje tak naprawdę realizację marzenia, spontanicznej ekscytacji miłości życia głównego bohatera – choć i on sam podziela ów zapał, paradoksalnie nierzadko sprawiając wrażenie iż żałuje że się tego podjął i najchętniej pozbył by się problemu „raz-dwa” ;) .
Towarzyszymy więc głównemu bohaterowi w „wiciu sobie gniazda” na barce – przez co cały proceder nabiera nie tylko ambicji, ale i smaku. Przystosowanie barki do warunków mieszkaniowych okazuje się bowiem nie lada wyzwaniem – pełnym niespodzianek, i to niestety nie tylko przyjemnych. Część wypadków w istocie nie pozwala się dziwić, iż Will mógł całkiem naturalnie nawet stracić cierpliwość i „rzucić to wszystko”... czego jednak nie zrobił. Dzięki temu Czytelnik może obserwować efekty wytrwałości oraz wiary w marzenie – konsekwentnej wiary, w której nie pozbywamy się Naszych marzeń, gdy tylko zaczyna być trudniej – lecz pokładamy w nie zaufanie, z pasją podejmując wyzwania, dla których okazjonalne narzekania nie stanowią tak naprawdę realnej przeszkody. Innymi słowy więc, obserwujemy „marzenie w praktyce” – z którego to procesu płynie dla Mnie osobiście pewna refleksja o wartości nie tyle celu, co drogi doń prowadzącej. Mam bowiem nieodparte wrażenie, iż nawet gdyby „eksperyment z barką” finalnie się nie udał, dla głównego bohatera przeżyte przygody oraz zdobyte doświadczenia nie stanowiłyby porażki, wręcz przeciwnie: praktyczną wartość dodaną w jego życiu, polegającą na postawie podejmowania wyzwań w imię własnego, wewnętrznego głosu. Czuję, iż to właśnie to było najważniejsze dla głównego bohatera powieści, być może stanowiąc bardzo barwny aspekt jego życia: podejmowanie wyzwań, obserwowanie namacalnych, rosnących z biegiem czasu efektów własnej pracy oraz odczuwanie dumy i satysfakcji z osiągniętych rezultatów. Czego ważnego dowiadujemy się z książki to tego, iż prawdziwa satysfakcja leży na wyciągnięcie ręki każdego z Nas – o ile zdecydujemy się uwierzyć. Uwierzyć nie podszeptom umysłu, rachunkowi prawdopodobieństwa, stereotypom, czy zniechęceniu – lecz Samemu Sobie, wspomnianemu wewnętrznemu głosowi, który może porwać Nas w ekscytującą podróż, o ile tylko na to pozwolimy.
Obserwujemy więc zmagania głównego bohatera z wyzwaniem, którym jest urządzenie sobie mieszkania na zacumowanej na Sekwanie barce. Towarzysząc mu w tej misji zetkniemy się z zaskakującymi kolejami losu, a przede wszystkim poznamy, w jaki sposób Nasz bohater sobie z nimi poradzi. Odsłaniając kolejne etapy jego pracy oraz przemyślenia będziemy świadkami prawdziwej metamorfozy starej, wysłużonej już łodzi w... całkiem przytulne, funkcjonalne gniazdko dla całej rodziny. Choć, aby uzyskać ten efekt, potrzeba sporo wysiłku – w którym empatyczny Czytelnik będzie miał Swój udział :) . Czytając kolejne stronice tego swoistego „pamiętnika” zyska jednakowoż możliwość poznania, jak właściwie taki proces może wyglądać, na czym może polegać, z jakimi problemami można się zetknąć, chcąc sięgnąć po podobne przedsięwzięcie... oraz w jaki sposób można je rozwiązać. Wszystko po to, aby finalnie uzyskać odpowiedź na pytanie, czy było warto? Czy gra była warta świeczki?
W powieści poznajemy jednakowoż nie tylko sam proces „budowania sobie gniazda” na barce – Autor dołącza również garść anegdotek dotykających tematu codziennego życia we Francji, w małym prawdopodobnie miasteczku Le Port Marly, w którym dzieje się akcja. Poznajemy różne aspekty... sąsiadów... zaskakujące wydarzenia (pływający królik, okupacja kościoła, czy choćby napaść totalnie z zaskoczenia i „bez sensu”)... a pomiędzy wierszami odnajdujemy w głównym bohaterze również malarza (którym William Wharton był w istocie), z aspiracjami urządzenia sobie pływającego studia/pracowni :) . Poznajemy również życie rodzinne bohatera – zyskując perspektywę na lata... dorastające dzieci... dzieci zbyt szybko opuszczające „gniazdo”... ale i pasję żony (która nie zamyka tego rozdziału w swoim życiu wraz z emeryturą), pasję męża (poza malarstwem – kanarki!), życie towarzyskie (ah te coroczne niezapomniane zapewne dansingi)... w skrócie, zyskujemy szeroki przekrój na spory kawałek historii rodziny Whartonów - Amerykanów we Francji, podejmujących się niebagatelnego (a przez to barwnego) stylu życia.
Kiedy powieść zakończyła się, z tęsknotą pozostawiłem głównego bohatera i jego tak uwite gniazdko, na szczęście jednakowoż wiedząc iż jego osoba oraz swoista ciepła magia czekają na Mnie w pozostałych „pamiętnikach”. Na koniec chciałbym dodać jeszcze, iż owa wharton’owska „magia” miała na Mnie szczególny wpływ podczas lektury – dodając w Mą Duszę ciepła, pogody, optymizmu, skupiając uwagę bardziej na tym, co naprawdę ważne – w tym na prostych przyjemnościach, docenianiu detali oraz satysfakcji... z bycia Sobą, szczerym i otwartym przede wszystkim wobec Siebie Samego, „prosto ‘biorącym życie’” i odnajdującym szczęście w tej prostocie. Czy prawdziwe szczęście, którego tak bardzo szukamy – naprawdę musi być skomplikowane? Gdzie leży szczęście bohatera „Domu na Sekwanie”...? Czy jest nim zwieńczone sukcesem przedsięwzięcie...? Czy może wszystko, co się nań złożyło...? Z tymi pytaniami pozostawiam drogiego Czytelnika, zapraszając do lektury tej – jak i innych powieści Williama Whartona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz