Zarumieniona Noc

2003.07.17
Jest takie miejsce w Błękitnym Obłoku, na samej równinie Langorn (napisałem "w Błękitnym Obłoku" żeby zabrzmiało jak "jest takie miejsce na świecie" :) - z którym wiążą się Evelyn i moje wspomnienia. Miejsce nazywa się Zarumienioną Nocą, właściwie do dziś nie wiem dlaczego, ale nie przeszkadza mi to, by snuć najróżniejsze hipotezy.

Nie o to jednak chodzi. Miałem napisać... rozpisać się na temat, co takiego tam miało miejsce, że stanowi wyjątkowe dla nas wydarzenie, a jednocześnie jak gdyby spłycane... choć nie, tak do końca nie jest. TO podniosło jak gdyby nasze relacje, sprawa jest jednak o tyle skomplikowana (dlatego trudno mi o tym pisać, bowiem sam nie rozgryzłem tego nawet w połowie), iż Eve to Eve... bez etykietek - swoboda, pełna swoboda, istnieje jeszcze DP - i to jest jedyna "etykietka", której jeszcze używam tak bardzo na serio. Inne, typu "Przyjaciel", "Bratnia Dusza", "Bliska Osoba" - używam bardzo swobodnie. Nie zajmuję się już katalogowaniem osób z mojego życia za pomocą jakiejś emocjonalno-uczuciowej miarki, PeeS zapewne się z tego cieszy, ja też, Eve... Eve nigdy tego nie robiła. Od początku miała łatwo - była otwarta na nowego człowieka, na nowe osoby, nie nadawała im żadnych statusów na żadnym etapie Swojej historii. Miała faktycznie łatwiej. Gdy określić bowiem kogoś "Przyjacielem", wiele ryzykujesz. Oczywiście, zaraz pojawia się "krzyk o zaufanie", jakieś zbulwersowanie idealistyczne, coś w tym rodzaju - przecież wszystkie intensywniejsze relacje międzyludzkie są cementowane zaufaniem właśnie, obopólnym zaufaniem (tak byłoby najlepiej). A jednak mało tak naprawdę jest rzeczy wiecznych, nie zawsze (faktycznie) możemy dopatrywać się końca czegoś w... nie zawsze możemy przyrównywać ów koniec do zagaszonego świadomie ogniska. Nieraz ogień gaśnie sam... Tak czy tak - np. w Przyjaźni, w tym, co ja rozumiem swobodnie i luźno jako Przyjaźń i w tym, co Ty rozumiesz jako Przyjaźń - trzeba się starać, nie można dać za wygraną, nie można być biernym, nie można w ogóle myśleć o żadnym "dawaniu za wygraną", bo to już zły znak. Z natury nie jestem człowiekiem, który za to, co robi, co czuje, itp. - czegoś chce, czegoś oczekuje, ale jedną z rzeczy, negatywnych, nieprzyjemnych rzeczy, które pociągało za sobą stosowanie etykietek - było to, że naturalnie OCZEKIWAŁEM od drugiej osoby czegoś proporcjonalnego do mojego wkładu - uczuć i emocji. To wszystko bardzo ogranicza... Bez przywiązywania się do określeń na dłuższą metę, w ostatecznym rozrachunku - jest lepiej. Nie zawiedziesz się wtedy. Docenisz bardziej Chwilę. A Chwilę doceniać warto - wyjątkowo warto - bowiem wspominane już ognisko równie często gaśnie... po prostu gaśnie. "Po prostu" - stwierdzenie, które naprawdę wielu osobom trudno zrozumieć, że akurat taki jest bieg, taka jest kolej rzeczy, iż większość spraw nie jest jednak wieczna. Co za różnica, co za większa, istotniejsza różnica, czy ogień zgaśnie sam, czy zostanie zgaszony przez jedną ze stron na przykład - po części świadomie? To niczemu nie przeczy, czas spędzony z drugim człowiekiem był drogi, trzeba się tego trzymać jeszcze wtedy, gdy to trwa. Nie polecam myśleć o przyszłości. Myślałem o tym, dręczyłem się tym - kiedy używałem etykietek. Teraz tylko echo tego zachowania, jakiś cień - we mnie pozostał. W tej chwili mego życia, na tym etapie - nie chcę od nikogo niczego oczekiwać. Mniej na tym tracę, choć nie lubię żadnych bilansów. Nowe osoby przewijają się przeze mnie, przyglądam im się wewnątrz, staram się, przyglądam się sobie, a kiedy zdarzy się tak, że odchodzą - nie ma we mnie niczego, albo prawie niczego. Natomiast jeśli coś rozkwita, potrafię to docenić, potrafię się na tym skupić - i nawet będę działał na korzyść tego, choć bez nachalności, bez przymusu, nic na siłę - to bardzo ważne.

Sprawa z Evelyn przypomniała mi się wtedy, gdy opowiadałem znajomemu (Ł.) o jednej z moich erotycznych wizji. To już na tym etapie możliwe, że wszystko tłumaczy, ale mi tak naprawdę nie tłumaczy niczego. Jedyne "ale", które pozostało mi po tych etykietkach, a którego już prawie nie ma. Wszystko jest w porządku. Eve jest mi strasznie bliska, panuję nad tym, akurat Eve jest na dzień dzisiejszy najbardziej wyjątkową Osobą, jaką znam - pod pewnymi względami, o których nie mam zamiaru tutaj pisać. Dość zdecydowanie stwierdzić, iż ta Jej wyjątkowość otacza mnie bezpieczną, przezroczystą sferą. Nieprzepuszczalną. Eve jest, bowiem czegoś innego nie ma. To się rozumie samo przez się. Siedzę przed monitorem, BO nie kręci mnie szwendanie się po dworze. To dla mnie proste, choć dla najróżniejszych innych osób będzie strasznie skomplikowane - jestem w stanie przewidzieć mój własny geniusz już w tej chwili - nikt nie rozgryzie tego do końca, bowiem będzie się starał jakoś to poukładać, ułożyć całość z tysiąca drobnych kawałeczków, a to syzyfowa praca, o wiele lepiej byłoby, gdyby człowiek przez układaniem puzzli miał te kilkanaście choćby minut na ogarnięcie gotowego obrazka wzrokiem. Właśnie tak jest, kiedy układa się puzzle, ale kiedy ktoś chciałby zrozumieć moje relacje z Eve, czy w ogóle Eve, w moim kontekście, czy też w Jej samym - brak tej wizji początkowego, nierozdrobnionego obrazka będzie bardzo przeszkadzał, a mnogość (chciałbym napisać "skomplikowanie", "złożoność") sprawy właściwie uczyni niemożliwym pojęcie właściwości rzeczy, tej sprawy, esencji, jej istoty. Dla mnie nie jest to problemem, fakt faktem jednak, że często stwierdzam, co można, a czego nie można zrozumieć. Drugi człowiek sam w sobie jest błędem w tym przypadku, jeśli nie jest mną - jeśli jest tym drugim człowiekiem. Mam nadzieję, że akurat to jest zrozumiałe. To prawda uniwersalna, nieegzystująca tylko w moim światopoglądzie.

Miałem pisać o tamtej nocy, kiedy chciałem odmówić Evelyn dłuższej pieszej wyprawy do Zarumienionej Nocy... w żartach powiedziałem, iż przecież nie ma sensu tam się wyprawiać, skoro klimat miejsca sprzyja baraszkowaniu, a my baraszkować nie będziemy. Ja to potrafię tak BTW znaleźć argumenty. Eve nie powiedziała nawet czegoś żartobliwego w stylu "A skąd wiesz?", rzekła jednak mniej więcej: "Mam zamiar docenić wartość i charakter miejsca." Powiedziała to bez cienia żartu, jednoznacznie, zdecydowanie, a jednocześnie tak, że nawet nie mogłem poczuć się wykorzystany, jeszcze zanim do czegokolwiek doszło. Potem musiało paść drugie zdanie, bowiem akcentem nie zakończyła jak gdyby ciągu Swojej wypowiedzi w tamtym momencie. "Zamierzam docenić je z Tobą" - to było owo drugie zdanie. Gdyby był w tym jakiś procent humoru, czy niezdecydowania - nie miałbym problemu, jednoznacznie obróciłbym wszystko w żart lub też po prostu zakończyłbym jakoś definitywnie sprawę. Na pewno miałbym więcej zastanawiania, niż w innym przypadku. Tak jednak się nie stało, ja wiedziałem, czułem Jej podejście do sprawy, było w tym coś, co już wtedy uwolniło mnie od etykietek, choć wtedy jeszcze ich używałem - poraziła mnie ta swoboda pragnień, swoboda relacji, swobodna, nieograniczona, PEŁNA manifestacja więzi. Z perspektywy ewolucji moich etykietkowych poglądów widzę, że ludzie bardzo wiele robią z tym kłopotów, bardzo komplikują sobie sprawę. Szufladkują, co wolno, czego nie - jak i gdzie, jakie są priorytety, z czym mają do czynienia w relacji A, a z czym w B... nie chce mi się o tym rozpisywać. To nie jest łatwy problem, nie ma w nim jednoznaczności, ale kiedy pozbędziesz się etykietek, wszystko pada, wszystko się burzy, wszelkie granice - i musisz się w tym wszystkim odnaleźć. Wtedy po raz pierwszy o tym myślałem. Wtedy w zamku, w rozmowie z Evelyn, gdy mówiła mi o docenieniu wartości i charakteru miejsca. Znajdź wyjątkowe miejsce i wyjątkowych ludzi. Potem niech się dzieje co chce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz