2003.06.28
Langorn... zamek mojego dzieciństwa... miejsce, do którego chętnie powracam myślami. W Błękitnym Obłoku zamków jest wiele, lecz Langorn kojarzy mi się najmilej. Geograficznie położony jest na wielkiej, porośniętej wrzosowiskami równinie, od wschodu Langorn każdego poranka obmywany jest promieniami wstającego Słońca, skąpanego w toni Morza Mglistego. Kawałek gruntu (dość spory kawałek) na którym góruje, oddzielony jest od reszty dwoma ujściami pewnej rzeki, wypływającej z lasu na zachodzie. Dlatego też Langorn zewsząd otoczony jest wodą, co prawda przy dobrej pogodzie można dostrzec zaledwie błyski obu ujść Amandry (rzeka), lecz to wystarczy. Najdalej wrzosowiska ciągną się na zachód...
Langorn nie należy do tych zimnych, majestatycznych gotyckich budowli, ale i nie jest przysadzistą, leniwą bryłą. Nie jest też przesadnie smukły i romantyczny, jak niektóre inne zamki. Langorn równoważy w sobie masywność zapewniającą domowy klimat wraz z poczuciem bezpieczeństwa - i delikatne zróżnicowanie czterech wież, z których największa wysunięta jest w kierunku morza. Dla mnie Langorn jest tajemniczym zamkiem, urządzonym wewnątrz jak najbardziej przytulnie - a jednak tajemniczym. Tajemnica sączy się przez szpary pod drzwiami, przelewa się grą świateł - słonecznego i sztucznego - emanuje z dźwięków organów oraz fortepianu, na którym zwykła grywać Evelyn.
Mgła, która od dawien dawna zdawała się osiadać nad powierzchnią morza, koi wychodzącą naprzeciw wschodzącemu Słońcu część zamku, tuli całkowicie Błękitną Latarnię Morską, do której od czasu do czasu się udaję, jeżeli chcę pobyć w samotności. Zaiste tajemnicza i nieprzenikniona jest mgła, która dociera do Langorn nocą - mieszanina mlecznej, rozrzedzonej bieli i sztucznej poświaty Błękitnej Latarni... ten właśnie moment Evelyn uchwyciła na obrazie, o którym pisałem niedawno - na wielkim płótnie, które teraz wisi na ścianie mojego pokoju - i które sprowadza mnie z powrotem, Tam, Gdzie moje Miejsce. Delikatnie połyskująca, subtelnie podkreślona światłem nocna mgła, muskająca okna Salonu Morskiego (którego okna wychodzą prosto na morze). Eve genialnie uchwyciła całą scenerię, nie kreśląc wyraźnie osoby, która stała zapatrzona we mgłę - lecz ukazując tylko jej cień... myślałem, iż gdyby brakowało tego cienia, obraz ów wprawiłby mnie w wielkie poczucie samotności i tęsknoty... myślałbym nad tym, że spędzam zbyt mało czasu w Langorn, że zbyt rzadko się tam wybieram, poświęcając się życiu tutaj... rzadko kiedy rozbarwiającemu się... Evelyn ma talent.
...myślę o wrzosowiskach, o tym, jak wiatr rozmawia przez nie, jak wystarczy czasem przytulić się do ziemi, by usłyszeć szepty, by usłyszeć nawoływania, legendy może... przeróżne historie. Myślę o zabłąkanych obłoczkach mgły z nad morza, które zawędrowały w głąb równiny. Myślę o dźwiękach, myślę o melodii Langorn, która nasyca okolicę. Wystarczy stać i czuć. Jednakże trzeba się wyciszyć, jeżeli przebywało się zbyt długo w hałaśliwej codzienności świata tutaj. Trzeba wyciszyć się, wyeliminować hałas, wyeliminować niepotrzebne, zbędne dźwięki, przypomina to dobywanie melodii z chaosu tonów. Langorn jest melodią. Śpiewa Wiatr, Mgła, Morze, Wrzosowiska. Kiedy dobywam melodii z organów, nie tworzę niczego nowego - śpiewam za Nimi... nadaję tylko imiona Ich tonacjom. Odkrywam już istniejącą muzykę i nadaję jej moje własne kształty, harmonizujące z tym, co pierwotne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz