„Heretycy Diuny” - zakończenie

Niedawno nastąpiła wiekopomna chwila i... zakończyłem tom piąty sagi o Diunie Franka Herberta („Heretycy Diuny”). Jako że wcześniej podzieliłem się już kilkoma spostrzeżeniami nt. tej konkretnej części – dziś wrażenia dot. samego zakończenia. Uwaga: oczywiście będzie to kolejny tekst spoilerowy.

Słowo-klucz: zawód

Po zakończeniu piątego tomu mam wrażenie, jakoby został on beznamiętnie i nagle „urwany” - a zakończenie dopisane „na siłę”, aby jakoś owe nagłe zamknięcie tomu usprawiedliwić. Bez wątpienia tego rodzaju odczucia kojarzą Mi się z niektórymi serialami telewizyjnymi, gdzie podobny syndrom miał miejsce: seria kończy się nagle, „ni z gruszki, ni z pietruszki” – a zakończenie wydaje się wydumane, „napisane na kolanie” i raczej na siłę, aby to wszystko miało jakiś „przyszywany sens”.

W przypadku „Heretyków Diuny” był to jednak szerszy zawód: koniec tomu zamknął bowiem brutalnie kilka bardzo interesująco zapowiadających się wątków. Mam tu na myśli konkretnie trzy osoby: Sheeanę, Milesa Tega oraz Duncana Idaho – każda z tych postaci jest – na skalę Diuny – „wyjątkowo wyjątkowa”. Sheeana – nie wiadomo skąd – ma moc rozkazywania czerwiom, Miles Teg pod wpływem zadawanych mu tortur odkrywa w sobie spontanicznie ponadludzkie siły, których teoretycznie nie miał prawa posiadać (zawrotna prędkość, „podwójne” jasnowidzące widzenie – plus przesłanki, iż jest tego więcej), wreszcie Duncan Idaho – który jest pierwszym gholą posiadającym pamięć wszystkich poprzednich egzemplarzy siebie, plus w dodatku z jakiegoś powodu jest również jedynym mężczyzną potrafiącym oprzeć się Czcigodnym Macierzom w łóżku :) .

Wszystkie powyższe przypadki były dla Mnie niezmiernie interesujące i wielce intrygujące zarazem – uważam, iż zamykając ten tom, ich temat został praktycznie tylko zarysowany, pozostawiając Mnie porządnie nienasyconym. Jedyną – i na szczęście wystarczającą rekompensatą tego niezaspokojenia jest fakt, iż piąty tom zaabsorbował Mnie o wiele bardziej, niż jego poprzednik – stanowił świetną lekturę, wciągającą, znacznie bardziej pełną akcji niż „Bóg Imperator Diuny” (tom czwarty), a w dodatku zawierającą w sobie kilka „epickich” scen, którym udało się zrobić na Mnie „Efekt ‘Wow’”.

Być może wymienione przeze Mnie wątki Sheeany, Tega i Duncana zostaną jeszcze porządnie zeksploatowane w kolejnym tomie sagi – w przeciwnym wypadku byłaby to w Moim odczuciu wielka strata i czernią ziejąca pustka w fabule.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz