2003.06.24
Stałem na balkonie, w porannej aurze, bez filiżanki Cappuccino. Evelyn również niedawno się obudziła, choć później ode mnie.
- Co się stało? - zapytała.
- Nic... czuję się tylko zawiedziony, względem różnych spraw. - rzekłem w zamyśleniu.
- Wiesz, że to minie... słyszysz tą piękną piosenkę? - zapytała po chwili milczenia, z łagodnym entuzjazmem. - Zatańczymy?
- Chętnie. - rzekłem, bowiem przypomniały mi się dawne czasy, namiastka tego, co dzieje się teraz. Weszliśmy z powrotem do salonu. Dopiero teraz przyjrzałem się Eve, wynurzając się z własnego zamyślenia, a jednocześnie pogrążając się w następnym: w Jej oczach, w Jej pogodnej twarzy... dzisiaj była ubrana na biało, ze średnich rozmiarów niebieską kokardą, bardzo ładnie wkomponowaną w ten "marynarski" komplet.
- Znasz moje zróżnicowanie... prawda? - zapytałem.
- To jesteś Ty, Lánit. Nie wyrzucaj sobie tego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz