Listy z przeszłości

25 września 2001 r. założyłem Mojego pierwszego bloga. Potem robiłem to jeszcze kilka razy, lecz to właśnie tamten pierwszy raz okazał się najlepszy – pisałem wówczas często, jak również konsekwentnie (blog liczył sobie dobrych kilka lat).
Przyznam, iż bardzo miło wspominam tamte czasy – tj. samego bloga i jego koncepcję, która dawała Mi dużo radości. Co było w niej ciekawe, to m.in. brak komentarzy – strona bloga była całkowicie statyczna (konkretniej rzecz biorąc, blog stanowił jeden z działów Mojej ówczesnej strony domowej), a więc i pozbawiona mechanizmu komentowania postów.

Jeszcze ciekawszą była sama konwencja – dość urozmaicona, elastyczna i płynna. Przykładowo, Czytelnik mocno już zaabsorbowany w wydawałoby się przyziemne „posty codzienności” – w którymś momencie zdawał Sobie sprawę, iż znajduje się w… dziwnym miejscu. Zupełnie jak u Jonathana Carrolla, Którego twórczość właśnie za to lubię najbardziej: iż potrafi niezauważalnie przenieść Czytelnika z wydawałoby się normalnego, przewidywalnego świata – w przestrzeń magiczną (którą dziś lubię zwać „Krainą Czarów”). W każdym razie na Moim ówczesnym blogu istniał podobny efekt: pośród sporej ilości postów znajdowały się i takie, które mogłyby się wydawać szczególnie dziwnymi – i które zarazem trudno było zaklasyfikować jednoznacznie do fikcji literackiej, czy może nadal do „pamiętnikarskiego”, autobiograficznego charakteru.
Pośród postów tego rodzaju znalazła się m.in. seria o Evelyn...
 
Kim jest Evelyn?
Nie jestem pewien, czy chcę odpowiadać na to pytanie tu i teraz, pozbawiając Czytelnika nutki tajemniczości :) . Wolę raczej, aby Czytelnik – zapoznając się z poszczególnymi tekstami oznaczonymi tagiem „Evelyn” samodzielnie wyrobił Sobie zdanie.
Notki o Evelyn zaczęły się pojawiać prawie dokładnie 10 lat temu – w czerwcu 2003 roku. Dziś właściwie niewiele z nich pamiętam, dzięki czemu czytając je na nowo mam zwykle niespodziankę i nowe doświadczenie. Co istotne, to nowe doświadczenie jest dla Mnie zaskakująco nowe, wnosząc ze sobą coś, czego bym się nie spodziewał... Niejednokrotnie zawierając w sobie coś, co dość dobrze odnosi się do Mojego aktualnego życia, do aktualnej teraźniejszości. Jest to dosyć egzotycznym doświadczeniem: czytać o czymś, co wydawało Mi się stosunkowo niedawnym odkryciem – w tekstach napisanych przeze Mnie Samego „x” lat temu.
Nierzadko poziom zbieżności tych tekstów – z Mojej przeszłości (o której zdążyłem już zapomnieć) i aktualnej teraźniejszości jest tak wysoki, iż lektura Mojego pierwszego w życiu bloga nabiera cech lektury channelingu, swoistego listu z przeszłości – który Sam do Siebie napisałem wiele lat temu, zupełnie nie będąc tego świadomym (!).
Wczoraj, przygotowując kolejne notki do ponownej publikacji po latach – natknąłem się na kolejny przykład, ilustrujący ten fenomen. Otóż stosunkowo niedawno (tj. 18-21 maja 2013 r.) napisałem obszerniejszy tekst nt. czasu – w tym nt. tego, jak ów czas postrzegam, czym w istocie dla Mnie jest, skąd się bierze. W skrócie ową genezę czasu ująłem słowami:
 
„(…) sam czas moglibyśmy postrzegać w gruncie rzeczy, jako wyłaniający się z iluzji ruchu, czy też - bardziej precyzyjnie - będący tą iluzją.”
 
W jednej z pierwszych notek o Evelyn (26 czerwca 2003 r.) znajdują się natomiast słowa:
 
„Ciągły ruch... za jego sprawą wymyślono coś takiego, jak czas.”
 
Stopień zbieżności? Wybitnie zaskakujący. A to oczywiście nie jedyny „smaczek” tego rodzaju.
Początkowo myślałem, że ponowna lektura tego, co napisałem „kiedyś tam” będzie dla Mnie co najwyżej egzotyczną ciekawostką. Dzięki odkryciu, jak bardzo aktualnymi (eufemizm) są dla Mnie owe teksty dzisiaj – zapoznawanie się z nimi nabiera dla Mnie dodatkowego, zupełnie nowego wymiaru: czuję się tak, jakbym czytał przekaz dla Samego Siebie, stworzony dawno temu przez Własne „Wyższe ‘Ja’”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz