Ostatnio mam wyjątkowo dobrą rękę do książek – po „Ulyssesie Moorze” trafiła Mi się bowiem znów świetna, rewelacyjna, a wreszcie – zaskakująca lektura. Jest nią tytułowa „Trylogia czasu”, autorstwa Kerstin Gier.
Kiedy napotkałem na tą książkę, nie chciałem czytać pełnego streszczenia, aby nie psuć Sobie niespodzianki, czy też przede wszystkim niczym się nie za bardzo sugerować. Ograniczyłem się tylko do drobnej informacji, iż główna bohaterka (16-latka) dowiedziała się właśnie, iż to ona – a nie jej kuzynka – jest obdarzona „genem podróży w czasie”.Brzmiało wystarczająco intrygująco, bym chciał dać tej powieści szansę – i… opłacało się.
Aktualnie jestem już w trakcie trzeciego tomu, zdążyłem się więc sensownie „wgryźć” w wykreowany przez Autorkę klimat. Co jest dla Mnie dość charakterystyczne i nowe, to współczesny charakter tej książki – a co za tym idzie, jej świeżość. Przykładowo para głównych bohaterów jest właściwie młodsza ode Mnie (urodzona w późniejszych latach, niż Ja Sam) . Na porządku dziennym pojawiają się takie terminy, jak Internet, Google, czy… geocaching (!). Efekt jest interesujący: dzięki współczesnej aurze powieści staje się ona odczuwalnie realistyczna, rzeczywista – jak gdyby fabuła rozgrywała się naprawdę - nie tak daleko stąd (od Polski), we współczesnej Mi teraźniejszości.
Mój indywidualny odbiór tej książki jest z pewnością wzbogacony fenomenalnym przeczytaniem tejże przez Małgorzatę Lewińską w wersji audio. Przesłuchałem już sporo audiobook’ów i nie pamiętam, abym kiedykolwiek wcześniej napotkał lektora na tak wysokim poziomie. Słuchając „Trylogii czasu” definitywnie przyznaję pani Małgorzacie talent aktorski. Myślę, iż nie tylko świetnie przygotowała się do realizacji swojego lektorskiego zadania, ale i wywiązała się zeń brawurowo – odrysowując Swym głosem charakterystyczne „rysy” poszczególnych bohaterów. Dzięki talentowi pani Małgorzaty w wypowiadanych kwestiach po prostu słychać charaktery, i to nierzadko bardzo dobitnie i nie do pomylenia. Dzięki temu doświadczenie „Trylogii czasu” jako książki, jest znacząco poszerzone – a przez to bogatsze (jeszcze więcej rozrywki, jeszcze więcej przyjemności… jeszcze więcej realizmu – co jest o tyle istotne, iż nie musimy czekać na ekranizację wszystkich tomów, aby dobrze się bawić, czy nawet jeszcze lepiej – niż z samą „tylko” książką w tradycyjnej formie).
A co z fabułą…?
Fabuła dotyka przede wszystkim tak „grząskiego gruntu”, jakim jest zagadnienie podróży w czasie. Temat przejedzony? Zbyt skomplikowany? Niekoniecznie – tym bardziej, jeśli jako autorka nie przejmujesz się zanadto tymi wszystkimi zawiłościami, prezentując w zamian własną interpretację – czy też własną wizję tego, jak owe podróże w czasie mogłyby wyglądać, a przede wszystkim: jakimi prawami mogłyby się rządzić. Tak w Moim odczuciu postąpiła pani Kerstin – i w gruncie rzeczy nie mam Jej tego za złe, choćby Moje postrzeganie tego zagadnienia było odmienne (jak też jest w istocie). Dla takiej lektury jestem w stanie przymknąć oko na „fizykę fikcyjną” .
No ale wróćmy do fabuły. W istocie, główną bohaterką jest pewna 16-letnia dziewczyna, która właśnie dowiaduje się z zaskoczenia, iż to ona – a nie, jakby się wszyscy spodziewali, jej kuzynka – posiada tzw. „gen podróży w czasie”. W tym miejscu pojawia się pierwsze zaskoczenie: sprawa podróży w czasie nie jest w fabule „Trylogii” tajemnicą odkrywaną od podstaw tak przed Czytelnikiem, jak i głównymi bohaterami. Zaskakujące, ale główna bohaterka właściwie od samego początku jest dobrze poinformowana o fenomenie podróży w czasie Dzieje się tak dlatego, iż jest on obecny w jej własnej rodzinie… od wielu pokoleń. Co więcej, kiedy przyszła na świat kuzynka głównej bohaterki, cała rodzina już wiedziała: oto nowa podróżniczka w czasie. Stąd od urodzenia koncentrowano się właśnie na niej, podczas kiedy Nasza główna bohaterka pozostawała w cieniu. Jak łatwo się jednak domyślić, kiedy dochodzi do odkrycia, kto naprawdę jest predestynowany do bycia wyjątkowym – wszystko staje na głowie.
Książka ta – w związku z początkowym przedstawieniem podróży w czasie, jako zjawiska spontanicznego i niekontrolowanego – od razu skojarzyła Mi się z inną powieścią, której tytułu w tej chwili niestety nie pamiętam, a której główny bohater miał podobne przeżycia (również „przeskakiwał” z jednego czasu w inny zupełnie spontanicznie, co było dość konsternujące i wywoływało szereg interesujących powiązań na linii przeszłość-przyszłość). W „Trylogii czasu” otrzymujemy jednak więcej swobody i humoru - jest to raczej lekka powieść przygodowa z akcentami młodzieżowego romansu, osadzona w klimacie swobodnie potraktowanej fantastyki naukowej. Co prawda są w niej obecne również nieco poważniejsze akcenty, niemniej jednak… nie wydają się wychylać ponad dominującą lekkość i humor. A humoru, przyznam, nie brakuje – książka ma u Mnie dużego plusa za to, iż niejednokrotnie świetnie się przy niej ubawiłem :D (co jest tak zasługą Autorki, jak i pani Małgorzaty).
Niedawno dowiedziałem się, iż zekranizowano „Czerwień rubinu” – tom pierwszy… co było dla Mnie miłym zaskoczeniem. Ciekaw jestem, jak poradzono sobie z przedstawieniem tej interesującej historii w obrazie… jak i cieszę się, że postanowiono to uczynić J . Ekranizacja pierwszego tomu ponadto sugerowała by, iż zostaną zekranizowane i tomy następne, a to może dać w efekcie kolejny sensowny kawałek przyjemnego kina. Cieszę się, że nie tak pompatyczny jak „Zmierzch”, czy psychodeliczny niczym „Harry Potter”. Właściwie rzecz biorąc, po lekturze wszystkich tomów „Zmierzchu” „Trylogia czasu” stanowi dla Mnie przyjemne orzeźwienie. Nareszcie przyjemnie, nareszcie lekko .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz