O Wyobraźni

2004.06.28

Wyobraźnia, to uwodzicielska moc kreacji. Taka, której ulegam - i nie wstyd mi się przyznać, iż dzieje się tak często. To kochanka, która stale odmienia moje życie. Może nawet nie tyle odmienia, co nadaje jego barwom intensywności, blasku... czyni je nareszcie... interesującym, a już na pewno nie nudnym, nie monotonnym. Nie narzekam na takie rzeczy, jak statyka miejsca i społeczności pośród której mieszkam, nie krzywię się w kontekście monotonii - wszystko dlatego, że jestem w sporej mierze outsiderem, samotnikiem, ale i dlatego, że i jestem "zaspokojony". Nie ma we mnie wielu pragnień, których inni ludzie mogliby się we mnie dopatrywać, a jeśli są - występują raczej w śladowych ilościach. Moja wyobraźnia nie jest od dawna już tylko moją służką, nie egzystuje na drugim planie. Ja żyję wyobraźnią, nie wyobrażam sobie życia bez niej.

Miałbym hołdować tej nagiej, beznamiętnej - szokująco, a zarazem nieambitnie prosto - suce? Która oddaje się nie tylko nocami, lecz za dnia - wielu, wielu ludziom, jest dumna, ach tak, jakże dumna z siebie, z własnej bezceremonialności, z własnej płycizny, z jednoznaczności. Tak, a jakże - można obrać życie ze wszystkiego błogosławieństwa, którym obdarza nas wyobraźnia - przed oczami staje nam wtedy naga, prosta, bez krzty, cienia wątpliwości - jedyna taka, jedyna w swym rodzaju, codzienność.

Zarzucam jej rozwiązłość, w tym bardziej negatywnym słowa znaczeniu, to bowiem puste zwierzę, które nie odczuwa niczego ponad pustą namiętność, niczym zwierzę dbające podświadomie tylko o własne instynkty. Ona hołduje instynktom. Każe zaspokajać podstawowe potrzeby, wszystko potrafi sprowadzić do elementarnych pragnień, które jednak nie są wymysłem Ducha. Obnażone ze wszystkiego życie, to karma dla realistów i materialistów w szczególności, to żyzna gleba dla hołdujących empirycznemu doświadczeniu. To podręcznik bez zbędnych ceregieli w postaci metafor, przenośni, itp. To prosta instrukcja obsługi, w której jest coś wojskowego, dyscyplina kształcąca społeczeństwa, karze i nagradza już od dziecka. Jedna wielka potęga, której przeciwstawia się druga - wyobraźnia właśnie.

Nie zastanawiałbym się ani ułamka sekundy, widząc tak jedną, jak i drugą w jednym pomieszczeniu. Naga, żyzna jednocześnie - promieniowałaby na moje żądze, takie, które są we mnie, pomimo tego iż spycham je na dalszy plan; chciałaby ode mnie tylko i aż jednego: posłuszeństwa, oddania. I obok niej - piękna wyobraźnia, ubrana lekko, subtelnie, niesamowicie, lecz nie obnażona; ujmuję jej dłoń i razem możemy czynić cuda.

Tak naprawdę drzemie we mnie podejrzenie, czy to aby nie jedna i ta sama osoba... tyle że przekształcona mocą jakiegoś (boskiego) błogosławieństwa... wiarą, może głęboko zakorzenioną, duchową potrzebą "czegoś więcej", czegoś znacznie ponad proste, bezpośrednie miary codzienności? Jest bardzo możliwe, że dla pewnych osób ona, naga i bezpretensjonalna, odziewa się w szaty subtelne, w woń iluminującą na wszystko, co też ją otacza.

Piszę o tym dlatego, iż chcę przekazać, że życie obnażone ze wszystkiego, choć bardzo prawdziwe (tak często zarzuca się fantastom, marzycielom, czy też idealistom fałsz), jest jednak nudne i puste - a to boli, potrafi prawdziwie boleć kogoś, w kim obecna jest owa potrzeba, o której wspominałem wyżej, potrzeba Innej Drogi. To już nie jest czysty seks, to seks w okowach Miłości. Z zewnątrz widzisz ciała, akt cielesny - jednakże wyobraźnia dodaje temu smaku.

Dziś zazwyczaj odczuwam pragnienie jakiegokolwiek przybrania tego, co mam przed sobą, uczynienia zeń jakiejkolwiek kompozycji - pogardą i całkowitą pustką jest dla mnie bowiem przedstawianie rzeczy "nago" - taką, jaką jest. To dobre dla komputerów, beznamiętne zmienne i wartości - formuły, które raz zaprogramowane, nie mogą się mylić. Wyobraźnia to kreacja, to kreatywność, to przede wszystkim nieprzewidywalne narzędzie twórcze - mój "program" nie da się ogarnąć, nie da się zamknąć w podręczniku, nie można go przewidzieć. Stąd też moja codzienność, to niezliczona ilość krain, wymiarów. Bawię się, żyję; z przyjemnością sięgam po cokolwiek, właściwie po to samo, co "znajomi z podwórka" - czyniąc z tym jednak co zechcę, zanim to przetrawię, to stanie się inne, magiczne. Słowo "magia" odgrywa tu wielką rolę - można wierzyć w magię i w życie, można hołdować życiu, można hołdować i magii, ale tak naprawdę tylko dwie z owych trzech możliwości są realne w praktyce. Trzeba wybrać: tak albo nie; jeden, albo i drugi świat - nie ma jednak kompromisów, nie można być "niedzielnym magiem", "weekendowym filozofem", itp. Jeśli chcesz czemuś się oddać - oddaj się w całości; w przeciwnym wypadku nie odniesiesz satysfakcji w tym co robisz, a - co więcej - Twoje życie będzie jednym wielkim rozdarciem.

Ja nie czuję się rozdarty. Najbardziej nagie stworzenia są dla mnie pozbawione nagości. Zdaję sobie sprawę z tego, że zadaję tym pewien kłam pewnym prawdom, lecz zastąpiłem je dawno temu własnymi - każdy żyje na swój sposób, każdy żyje podług siebie, każdy po swojemu interpretuje zjawiska.

Pięknem jest wyobraźnia sama w sobie i to, gdy jesteś nią przesiąknięty, i gdy dzień codzienny jest dla Ciebie ciągłą inspiracją do tego, co niesamowite, co wolne, swobodne, wielowymiarowe. Możesz czynić, co zechcesz. Ja jestem przerażająco wolny, jeśli spojrzeć na mnie oczami jednego z tych, co na zewnątrz; na zewnątrz jestem w okowach ciała, imienia i nazwiska - tego, za kogo, czy też za co mnie mają - jednakże sam sobie jestem wolny ponad wszelkie miary, nie ma bowiem we mnie prawdziwej identyfikacji, każda nazwa jaką siebie określam, to tylko częścioprawda, i to tymczasowa, zależna już nie ode mnie i istniejąca nie dla mnie. To dla Ciebie przykładowo jestem Tomkiem J., to dla Ciebie wyglądam tak, posiadam PeSel, właściwie dla Ciebie żyję. Natomiast moje, czysto i tylko moje życie, to już coś całkiem innego, co się wymyka Twemu pojmowaniu tak, jak i ja nie potrafię pojąć życia innych ludzi wystarczająco. Grzech dumy nie może jednak mnie skazić, a tylko usatysfakcjonować - nie można bowiem nie czuć satysfakcji, zaspokajając pragnienie na pustyni tylko i wyłącznie własnymi siłami, a nie za pomocą życiodajnej rzekomo wody.

Jednocześnie pamiętam, cały czas pamiętam o tym, gdzie jestem - i świadom jestem przeróżnych scenariuszy. M.in. tego, że choć moja woda daje mi siłę i motywację, i radość - to jednak nie stanowi tej, co to przeznaczona dla ciała, dla żył, arterii. Moja woda nie wzbogaca biologicznych soków, moja woda sprawia, iż gleba pod moimi stopami staje się coraz mniej żyzna, moje korzenie nie mają już z czego czerpać, prędzej czy później uschnę. Uschnę, lecz ulecę dalej z tą że moją wodą. Wyparuję. Ciało jest tylko dodatkiem.

Evelyn, czuję się słabo, gdy zestawiam siebie z faktem istnienia pustynnej płaszczyzny. Tyle hektarów nieurodzajnej gleby, na której wielu ludzi robi interesy; piszę o tym, że jestem tam i że ulatniam się ponad tym wszystkim, samo to daje Tobie świadomość, iż wiem gdzie jestem i jednocześnie kim jestem, czy też co jest we mnie. To sprzeczność. Poczucie mnie samego i świata wokół. Nie zgadzam się. W równaniu ze światem nie ma równości ze mną. Jednakże ani świat, ani ja nie stanowimy błędu - po prostu tak się zdarzyło, że zostaliśmy zestawieni razem, nie jest to żaden pretekst, by wywyższać siebie ponad miarę, lub by też przesadnie urągać pustyni jej własnego, pustynnego charakteru. Wszystko jest sensowne i właściwe. Najprawdopodobniej pustynia jest światłem, które Ktoś chwilowo zaświecił w pokoju, bym potwierdził się w tym, kim jestem. Potem światło zgaśnie, i będę jeszcze szczęśliwszy, niż jestem. Być może to właśnie wtedy spotkam Ciebie, moja Ukochana Jedyna. Być może spotkamy się właśnie w tej błogosławionej ciemności, wiedząc już oboje, kim jesteśmy. Być może obojgu nam jest to potrzebne. Być może to tor przeszkód, ze stawką własnego "ja".

Tak mi tęskno do chwili gdy światło zgaśnie, gdy już przypatrzę się sobie wystarczająco, i będę mógł odejść...

Tyle słów, tylko do Ciebie i do mnie... to niesamowite, jak niegrzecznie się upubliczniamy ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz