Uwaga: niniejszy tekst może zawierać spoilery.
Niniejszym zabieram się wreszcie do spisania Moich wrażeń z lektury kolejnego tomu trylogii "Preludium do Diuny" - czynię to jednak z niemałym czasowym poślizgiem - stąd Moje "wrażenia" winienem bardziej określić mianem "wspomnień" :) . Niechże więc i będą...
...wspomnienia z lektury "Rodu Harkonenów"
Pamiętam, iż jednym z Moich odczuć finalnych (po przeczytaniu książki) było skwitowanie tej konkretnej części, jako swoistego "studium vendetty"... pełno bowiem w "Rodzie Harkonenów" zemsty. Przypomnijmy Sobie...
Zemsta Barona na Bene Gesserit
Jak pamiętamy z pierwszej części, Siostry z właściwym dla siebie wyrachowaniem odpłaciły w którymś momencie Baronowi Vladimirowi pięknym za nadobne - dzięki czemu poznaliśmy kulisy metamorfozy głowy rodu Harkonnenów: z przystojnego mężczyzny w... zniesmaczającą, zależną od dryfów ikonę obrzydliwości. Baron bynajmniej nie był zadowolony z tej przemiany, starał się jak mógł by zapobiec jej - czy też odwrócić jej skutki. Gdzieś w jego umyśle prawdopodobnie jednak nade wszystko kiełkowała uporczywa ciekawość (a może żądza?) dotycząca poznania prawdy: kto za tym wszystkim stoi, kto śmiał tak urządzić... jego (!). Gdyby tylko wiedział, komu może zawdzięczać swoje doświadczenia - z pewnością przygotowałby dla tej osoby bardzo specjalną... "nagrodę"...
I więc owszem: w którymś momencie nadchodzi ten czas, kiedy Vladimir Harkonnen poznaje prawdę. W następstwie tegoż - zgodnie z przewidywaniami - z pomocą swojego "wypaczonego mentata" szykuje słodką zemstę. Przyznać by trzeba, iż udane ukaranie Bene Gesserit byłoby dobrą rekompensatą po fiasku z Atrydami (patrz: incydent z okrętami Tlejlaxan w liniowcu Gildii). Stąd też Baron wartko zabiera się do rzeczy, aby wcielić ideę w czyn.
Zemsta Gurney'a Hallecka na Harkonnenach
W drugim tomie "Preludium..." pojawia się nowy bohater: Gurney Halleck - którego pamiętamy dobrze z oryginalnego sześcioksięgu. Jak niejedną postać z kart powieści "Diuny", tak i Gurney'a odnajdujemy w niesympatycznej - mówiąc bardzo delikatnie - sytuacji: żyjącego w niewoli Harkonnenów, poddawanego bezdusznemu, wyczerpującemu wyzyskowi. W dodatku Gurney'owi bardzo szybko - odkąd tylko spotykamy go w ciągu fabuły - świat wali się na głowę, gdy Harkonnenowie zabierają mu coś bardzo cennego... jego siostrę. Zdarzenie to stało się początkiem pełnego boleści i tragizmu, drastycznego etapu w jego życiu - dzięki któremu Harkonnenowie zdecydowanie mogli zapisać się mocno w jego pamięci, bynajmniej nie złotymi zgłoskami.
Sposób na zemstę? Gurney odnajduje go w końcu w formie służby u Atrydów - jak wiemy, zdecydowanych wrogów rodu Barona. Sytuacja ta w gruncie rzeczy na swój sposób przypomina opisaną w pierwszym tomie ucieczkę Duncana Idaho - który również finalnie wylądował na Kaladanie, jak i również z dosyć ciężkim bagażem doświadczeń / "piętnem Harkonnenów".
Zemsta miłości
Zaskakującą odsłoną konceptu zemsty jest w "Rodzie Harkonnenów" wątek Kailei - siostry Rhombura Verniusa, a zarazem córki Erla rodu Verniusów: Dominika.
Wątek ów zaskoczył Mnie głównie dlatego, iż początkowo zapowiadał się bardzo romantycznie i atrakcyjnie: delikatna, subtelna, "zakazana" politycznie miłość... a jednak tak pociągająca, i tak atrakcyjna... Wiele mogło zrodzić się z tego związku (a mam na myśli oczywiście związek Kailei z księciem Leto Atrydą) - ale jednak los chciał inaczej... W efekcie tego pięknie zapowiadający się romans przeobraża się w truciznę - Kailea, będąc pod toksycznym wpływem wybranej dla niej (a tak naprawdę podstawionej) damy do towarzystwa, gorzknieje, oddalając się od księcia coraz bardziej, oddalając się od miłości coraz bardziej - miast wzniosłego uczucia pogłębiając żal, zgorzknienie... wreszcie swego rodzaju "zemstę".
Co ciekawe w wątkach zemsty w tym tomie, sytuacja Kailei wyróżnia się spośród pozostałych tym, iż jest ona w gruncie rzeczy postacią smutną, której po namyśle może być Nam żal... podczas kiedy oczywiście pozostali "piewcy zemsty" mogą jawić się Nam (całkiem logicznie zresztą), jako heroiczni bohaterowie, którym jak najbardziej dopingujemy. Trudno zresztą nie dopingować komukolwiek, kto stał się zajadłym wrogiem Harkonnenów - znając tych ostatnich...
Niemniej jednak Kailea ma z tym wszystkim (z Harkonnenami) niewiele wspólnego - i tak naprawdę zostaje raczej wmanipulowana w zemstę, skierowana na nią "słusznymi", logicznymi pobudkami. Tym samym Kailea stała się - niestety - postacią tragiczną, której było Mi osobiście szkoda. Wydawała się przecież tak czysta... a miłość pomiędzy nią, a Leto miała wg Mnie potencjał (tym bardziej, iż ten ostatni w którymś momencie jednak zdecydował się po nią sięgnąć, dłużej się przed nią nie broniąc).
W tym miejscu pojawia się interesujące pytanie, na które odpowiedź niekoniecznie jest oczywista: czy Kailea pozbawiona manipulacji naprawdę nie zeszłaby na złą drogę? Kto wie...
Vendetta Dominika Verniusa
Kiedy zakończyłem lekturę pierwszego tomu tej trylogii, czułem niedosyt - czy też głęboką ciekawość względem wątku Erla rodu Vernius. Dominik wydawał się bowiem "numerem jeden" we wszystkich obecnych w aktualnym świecie Diuny planach zemsty - jawił się niczym "czarny koń", najbardziej spektakularny as w rękawie (choć tym razem skierowany nie w stronę Harkonnenów). Wszystko zapowiadało się nad wyraz interesująco - szczególnie biorąc pod uwagę wzmianki o zasobach zakazanej broni atomowej rodu i gotowości Dominika do jej użycia. Nie wiedzieliśmy jednakowoż, co też dokładnie planuje Erl... mogliśmy jednakże postrzegać go, jako osobę o o niebo większym doświadczeniu, niż młodego Duncana, czy Gurney'a Hallecka chociażby.
W "Rodzie Harkonenów" dowiadujemy się, co z tego wyszło - poznajemy klarujące się coraz bardziej plany Dominika oraz... ich finisz. Nie zdradzając za wiele ograniczę się do stwierdzenia, iż wielkie nadzieje obdarzyły Mnie równie wielkim... rozczarowaniem.
Właściwie rzecz biorąc, cały wątek Verniusów i przyszłości X od nich zależnej - mocno podupadł, a szkoda. Na niewiele zdały się tu również działania ruchu oporu... które przecież również stanowiły sensowne źródło nadziei na spektakularne wyzwolenie. Przyznam, iż jako dla czytelnika, dosyć dziwnie jawi Mi się taka sytuacja, kiedy autorzy grzebią żywcem tak obiecujące perspektywy, nie pozostawiając cienia sensownej nadziei. Co stanie się z X? Kto teraz ma przyjść jej z pomocą? Czy Xianie staną się wolni dopiero wtedy, kiedy Bene Tleilax wyciśnie z nich wszystkie soki? Wolni, jak wypluty ogryzek... czy to wszystko, na co stać Briana i Kevina - "czarna" proza życia, choć dość dobrze wpasowująca się w ponury, psychodeliczno-tragiczny klimat "Rodu Harkonnenów"?
Czytając tę książkę w którymś momencie zastanawiałem się, czy jest ona dla Mnie w istocie zauważalnie gatunkowo (klimatycznie, nastrojowo) cięższa od innych tomów "Diuny", czy też może to tylko "złudzenie optyczne", spowodowane "zasługami" Harkonnenów. Szczerze mówiąc, nie mam jeszcze ugruntowanego stanowiska w tej sprawie... liczę na to, iż lektura trzeciego tomu rzuci światło na to zagadnienie.
Co zainteresowało Mnie w drugiej części
Z bardziej interesujących Mnie wątków mógłbym wymienić m.in. wątek szkolenia Duncana Idaho na Mistrza Miecza w Szkole Ginazów. Jak pamiętamy, w pierwszym tomie Duncan zdobywa uznanie księcia Leto Atrydy na tyle, iż ten deklaruje się posłać go do tej tak renomowanej "uczelni". W "Rodzie Harkonnenów" będziemy mogli dość dobrze obserwować poszczególne etapy tego elitarnego szkolenia... i dowiedzieć się, czy Duncan je przeżył. O ile jednak, znając sześcioksiąg, odpowiedź na to pytanie nie będzie dla Nas tajemnicą - o tyle nowością będzie fakt, iż przeżyć w tej szkole nie było łatwo. Tym bardziej, kiedy pewna siła zatrzęsła nią w posadach, zaskakując samych Mistrzów... Puenta? Trudno o lepszy egzamin talentów Duncana ;) .
A jak tam się ma Nasz Planetolog?
Drugi tom "Preludium...", to również ciąg dalszy losów Pardota Kynesa - i jego syna, Lieta. Poznajemy dość dobrze szczególnie młodość tego drugiego - i to, niestety, również niełatwą (żeby rzec delikatnie). Historia Lieta - a konkretniej jego przyjaźni z Warrickiem - znów stanowi dobrze wpasowujący się element w "ciężką wagę" powieści... przez czas jakiś jest ciekawie, przez czas jakiś romantycznie... aby finalnie znów wszystko zmieść jednym ruchem ręki (pióra?), na spektakularnie tragiczny sposób. Dlaczego? Czy tego rodzaju rozwiązania są modne? "Takie jest życie"? Chciałbym, przyznam, bardzo zobaczyć w "Diunie" Briana i Kevina znacznie więcej światła. Z uwagi na to zdecydowanie uważnie będę przyglądał się lekturze trzeciego tomu, oceniając w czasie rzeczywistym jego "wagę" - by stwierdzić finalnie, czy autorzy stali się bardziej przyjaznymi "bogami fabuły", czy też nie. Wciąż frapuje Mnie pytanie, czy ciężar "Rodu Harkonnenów", to zasługa "li tylko" nazwiska...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz