Uwaga: niniejszy tekst może zawierać spoilery.
Do Moich ulubionych prezentów gwiazdkowych zdecydowanie zaliczały się książki. Jedną z nich, znalezioną któregoś roku pod choinką – była „Tajemnicza wyspa” Juliusza Verne’a, przypuszczam iż dosyć znana powieść przygodowa tego płodnego, a zarazem obdarzonego proroczą wyobraźnią artysty.
Ostatni raz czytałem „Tajemniczą wyspę” dawno temu, niedawno jednakowoż przypomniała Mi się ta książka i zapragnąłem odświeżyć ją sobie – tym bardziej, iż w gruncie rzeczy nie pamiętałem z niej już prawie nic. Pomyślałem, iż powrót do lektury która już za pierwszym czytaniem przypadła Mi do gustu, może być dziś interesującym – i nadal „świeżym” doświadczeniem. Ponadto perspektywa ponownej lektury ekscytowała Mnie z uwagi na to, co szczególnie podobało Mi się w tej książce. Cóż to takiego?
Klimat
Dokładnie tak: klimat powieści, bardzo rezonujący z Moją outsiderystyczną naturą. Gdybym klimat tej książki miał określić jednym słowem, rzekłbym iż jest kameralny. Ponadto cała powieść stanowi na swój sposób „studium budowania sobie gniazda” (w czym wyraźnie kojarzy Mi się z fabułami powieści Williama Whartona). Dodajmy do tego jeszcze outsideryzm – i uzyskamy komplet cech odpowiadających za to, iż „Tajemnicza wyspa” jest tak bardzo w Moim guście.
Kameralność, outsideryzm oraz „budowanie gniazda” nie wyczerpują jednakowoż w pełni opisu swoistego „ducha powieści” - można by opisać ją bowiem również, jako powieść pionierską, pełną raźnej wiary w ludzi (w ich inteligencję, wolę oraz honor), jak również pełną pomysłowości oraz... odwagi. Pomysłowość stanowi tutaj zresztą bardzo istotny aspekt – w trakcie lektury przyszło Mi do głowy żartobliwe skojarzenie, iż książka świetnie nadawałaby się na lekturę dla „Młodego Chemika” ;) , względnie dla fanów MacGywer’a – z uwagi na wszechobecną, wyrastającą z przedsiębiorczości kreatywność.
Nie wspomniałem dotąd o jeszcze jednym powodzie, dla którego akurat ta powieść Juliusza Verne’a tak bardzo przypadła Mi do gustu – a jest nim fabuła, a konkretniej jej rdzeń. „Tajemnicza wyspa” należy do tych historii, które na swój własny sposób rozpracowują dobrze znany w literaturze (i popularny!) motyw bezludnej wyspy i rozbitka, zmuszonego poprzez okoliczności do rozpoczęcia nań nowego życia. Co więcej, nie jest to tylko kolejny „nowy początek” – jest to nade wszystko wyzwanie, gdyż typowy rozbitek u startu swojej przygody na nowym, nieznanym lądzie nie dysponuje prawie niczym, a więc i większość swojej nowej rzeczywistości siłą rzeczy musi wypracować sobie sam, korzystając z samej wyspy i... własnej przedsiębiorczości, posiadanych umiejętności oraz wiedzy. Szczególnie o tym, jak ważna jest w tym wszystkim wiedza na wyposażeniu rozbitków – mówi „Tajemnicza wyspa”.
Rozbitkowie Verne’a
Na (być może bezludną) wyspę trafia w tym przypadku (powieści Juliusza) grupa rozbitków. Co więcej, trafiają oni na nią w dość nietypowy sposób: rozbijając się w podróży balonem (!). Do rozbitków jednakowoż już od samego początku uśmiecha się los, gdyż wychodzą cało z opresji, odnajdując schronienie przed bezlitosnymi falami oceanu na nieznanym lądzie.
Kim są rozbitkowie?
Inżynier wraz ze swym służącym, marynarz, reporter wojenny, 16-letni chłopiec i jeden pies – oto załoga w komplecie. Co ciekawe, jak widać w grupie nie znalazła się żadna kobieta – a szkoda, podczas lektury bowiem intrygowało Mnie, jak obecność kobiety wpłynęłaby na fabułę – i dlaczego pan Verne nie zdecydował się na to. Śmiem twierdzić, iż w tym posunięciu tkwiłby przecie całkiem interesujący potencjał :) . No ale cóż – jako Czytelnicy, musimy obejść się smakiem i zadowolić monotonnie męskim towarzystwem ;) .
Co ciekawe, cechą wspólną dla całej grupy jest uprzejmość, kultura osobista, dobre maniery... czasem mogłoby się wydawać, iż bohaterowie są wręcz przesadnie grzeczni. Trudno Mi rzec, co jest dokładnie za to odpowiedzialne – z pewnością jednym ze składników będzie tu honor, również stanowiący wspólny mianownik rozbitków. Honor oraz… patriotyzm.
Rdzeń grupy stanowi Cyrus Smith, wspomniany inżynier – absolutne serce zespołu, a może nade wszystko jego mózg – z uwagi na obszerną wiedzę, jaką dysponuje w niejednej dziedzinie.To właśnie dzięki wiedzy oraz pomysłowości inżyniera Cyrusa grupa rozbitków przemienia się z biegiem czasu w grupę kolonistów, bardzo szybko zastępując uczucie dramatu bycia porzuconym na nieznanym lądzie – raźną wolą przedsiębiorczego „zorganizowania sobie cywilizacji”. Co ciekawe, nie jest to w tym przypadku bynajmniej eufemizm, jako że możliwości kolonistów wychodzą hen daleko poza zbudowanie sobie solidnego domku z drewna, czy polowanie za pomocą prymitywnej włóczni. A wszystko to dzięki głowie Cyrusa Smitha ;) .
Rozmach, z jakim bohaterowie „dają sobie radę” (tak, dopiero to jest eufemizm ;) ) na tytułowej „tajemniczej wyspie” – jest spektakularny, z pewnością bijąc na głowę inne podejmujące ten temat powieści, czy filmy. A oto kilka przykładów osiągnięć cywilizacyjnych „kolonii”, uzyskanych od podstaw, za pomocą samej „tylko” wiedzy inżyniera oraz bogatych i zróżnicowanych zasobów naturalnych wyspy:
· szkło,
· mydło,
· winda hydrauliczna,
· młyn (oraz chleb),
· cegły,
· stal,
· telegraf elektryczny (!),
· nitrogliceryna (!);
Przyznam, że robi wrażenie – i zupełnie nie kojarzy się z dramatyczną wydawałoby się sytuacją rozbitków na bezludnej wyspie. Miast prymitywnych co najwyżej oraz amatorskich osiągnięć – obserwujemy fascynujące wynalazki, powstałe niemalże „z niczego”. Jednocześnie sami rozbitkowie przemieniają się w przedsiębiorczych kolonistów, dosłownie uprzemysławiających oraz urbanizujących nowy ląd.
Rzuca się tu w oczy zdecydowanie kult wiedzy oraz potęgi ludzkiego umysłu – przy jednoczesnej obecności wspomnianej już przedsiębiorczości oraz woli postępu, definiowanej jako intencja aplikowania znanych osiągnięć cywilizacyjnych w każdą nową, potencjalnie sprzyjającą rzeczywistość. Godnym uwagi jest fakt, iż wielu dzisiejszym osiągnięciom nauki i techniki zarzuca się brak możliwości spreparowania ich „z niczego” – korzystając z samych tylko zasobów naturalnych oraz wiedzy jednego, czy nawet kilku ludzi. Wiele współczesnych wynalazków jest właściwie poza zasięgiem większości użytkowników – choćby nawet specjalistycznie wykształconych – z uwagi na fakt, iż technologia ich wytwarzania jest zbyt złożona. W efekcie wiedza o tym, jak stworzyć wiele ze współczesnych wynalazków od podstaw – leży właściwie w rękach „garstki ludzi” (a i ci, pozbawieni skomplikowanego „parku sprzętowego”, są bezsilni). W sytuacji, w której odrodzenie poziomu cywilizacyjnego jest zależne od garstki ludzi oraz mnóstwa maszyn – nie możemy tak naprawdę czuć się pewnie z dotychczas osiągniętym postępem – gdyż z racji jego hermetyczności oraz wysokiej złożoności nie jesteśmy już w stanie „zabrać go ze sobą” w Naszych głowach – chociażby na kolejną „Wyspę Lincolna” (taką nazwę nadali swojemu nowemu domowi koloniści). Żyjący w XIX wieku Cyrus Smith jednakowoż miał jeszcze ten komfort, iż wiele z ówczesnych jemu osiągnięć nadawało się do reprodukcji w polowych warunkach, z pomocą kilku zaledwie par rąk oraz samej Matki Natury.
Wróćmy do klimatu...
Wspominałem, iż sytuacja bohaterów powieści Verne’a jest w Moim odczuciu dosyć kameralna, outsiderystyczna, „przytulna” niemalże. Dlaczego? Przede wszystkim w związku z tym, iż zdawałoby się, że mają oni całą wyspę dla siebie. Przyznam, iż taka perspektywa jest dla Mnie dość ekscytująca – szczególnie wtedy, kiedy masz już pewność, że wyspa nie jest zamieszkana i stanowi właściwie dziewiczy ląd. Wówczas całą tą połać lądu masz właściwie całkowicie dla Siebie – nie tyle na własność, co do Własnej dyspozycji: wszędzie możesz czuć się swobodnie, możesz aranżować niejako całą cywilizację od podstaw, bawiąc się tym samym w bardzo rzeczywiste „Simsy” nowej generacji ;) . Ogromnie podoba Mi się taka idea, w której masz możliwość założenia od podstaw właściwie wszystkiego (w końcu kiedy trafiasz na nowy ląd, jest on dosłownie nienaruszony cywilizacyjnie). Możesz więc wedle Własnej woli planować wszystko od początku, nie będąc koniecznie ograniczonym do powielania/stosowania się do dotychczasowych schematów. Nic nie jest Ci narzucone – w tym żadne prawo, procedury, ani koncepty – stąd innymi słowy rzec można, iż możesz stworzyć od nowa cały świat - w lokalnej mikroskali. Kojarzy Mi się to niejako z konceptem przedstawionym w filmie „Osada” chociażby. Rozpoczynanie od podstaw, włącznie z możliwością samodzielnego zaprojektowania wszystkiego – fascynuje Mnie właściwie od dawna (stąd Moje uwielbienie wspomnianych „Simsów” :) ).
Za przytulną aurę w powieści w Moim odczuciu odpowiada również wyszukane domostwo rozbitków – pod którego zaiste wrażeniem przebywam do dziś: „Granitowy Pałac”. Konstrukcja architektoniczna odkryta właściwie tylko dzięki ciekawości inżyniera Cyrusa – zaprojektowana w stanie surowym przez samą naturę w litej skale. Kiedy koloniści odkryli ją i zaadaptowali do własnych potrzeb – stała się zaiste przytulnym i ciepłym zakątkiem, jak i – co warte zaznaczenia – niedostępną twierdzą. Przyznam, iż oryginalny koncept „Granitowego Pałacu” bardzo przypadł Mi do gustu i zaciekawił – absorbującym było dla Mnie śledzenie kolejnych postępów w przystosowaniu lokacji do pełnienia roli komfortowego domostwa. Przykładowo genialnym jest w Moim odczuciu sposób, w jaki Cyrus zaopatrzył „Granitowy Pałac” w stale pełny zbiornik wody pitnej. Bardzo spodobała Mi się również spiżarnia – na której to cele zaadaptowano wyżej położoną jaskinię „Granitowego Pałacu”. Jego niedostępny charakter (drzwi w powietrzu!) również składa się na przytulny w Moim odczuciu efekt finalny: ciepło, kameralnie i na pewno bezpiecznie :) .
Tajemnica
„Tajemnicza wyspa” to jednak nie tylko kult potęgi ludzkiego umysłu oraz cywilizacji – to również powieść intrygująca, pod którym to względem przypomina dalekiego przodka konceptu serialu „Lost” :) . Podobnie jak w „Lost” bowiem – i tutaj bohaterowie z biegiem czasu coraz bardziej zdają sobie sprawę z niewytłumaczalnego, dziwnego, a wręcz „nadnaturalnego” wydawałoby się aspektu wyspy. Incydent po incydencie, w którymś momencie szereg „dziwności” nie daje się już ignorować – a sami koloniści są zdeterminowani, by rozwiązać tajemnicę. Z drugiej strony jednak czują, iż tajemnica owa jest zbyt potężna, by była dostępna „na ich zawołanie”. Jest to więc dość ciekawa sytuacja, w której z jednej strony bohaterowie zdają sobie sprawę z „nadnaturalnej” obecności na wyspie, która wydawałaby się im sprzyjać – z drugiej jednak siła ta pozostaje anonimowa, manifestując się zawsze incognito, co potrafi wprawiać samych zainteresowanych w zakłopotanie, czy wręcz frustrację. Co ciekawe i miłe dla Czytelnika (czyni bowiem lekturę bardziej interesującą) – aspekt ten jest obecny właściwie wzdłuż całej powieści, w postaci mniej lub bardziej spektakularnych wydarzeń. Jedne z nich można by na upartego uznać za łut szczęścia, czy jakiś tajemniczy wybryk natury – inne jednakowoż są zbyt dziwne, czy zbyt definitywne i dosłowne, by uznać je co najwyżej za bardziej wyszukany przypadek. Dokąd prowadzi ten intrygujący wątek? Dopiero lektura całej powieści odsłoni zaskakującą prawdę.
Zamiast „Piętaszka” – Arton
Jednym z elementów charakterystycznych dla popularnego w filmie i literaturze motywu bezludnej wyspy jest element tubylca – „Piętaszek” i wszystkie jego klony. Juliusz Verne wprowadza motyw obcego w zgoła interesujący i nieszablonowy sposób: obcym okazuje się być Arton – zbrodniarz „odsiadujący” swą karę na odizolowanej od cywilizowanego świata wyspie (sąsiedniej względem Wyspy Lincolna). Co ciekawe, koloniści nie natrafiają na jego ślad sami – zostając nań naprowadzeni przez tajemniczą „siłę wyższą”, manifestującą się od czasu do czasu na ich wyspie „macierzystej”. Tym samym po raz kolejny – wyświadczając dobry uczynek – stają się jednocześnie narzędziami w rękach „Nieznanego”...
Wątek Artona jest interesujący o tyle, iż stanowi kolejną ilustrację niezłomnej i praktykowanej „z marszu” wiary w człowieczeństwo, a w tym wyższość dobra nad złem, moralności i etyki nad grzechem, czy wreszcie dawania każdemu człowiekowi wychodzącej ponad uprzedzenia szansy.
Śledząc wątek Artona Czytelnik zyska również możliwość obserwacji interesującego procesu metamorfozy na poziomie tak etycznym i moralnym, jak i „biologicznym” niemalże. Z jednej strony bowiem mamy do czynienia z perspektywą transformacji (byłego?) zbrodniarza w człowieka uczciwego, z drugiej jednak – kiedy bohaterowie powieści natrafiają nań po raz pierwszy, od samego człowieka w istocie jest on już daleki...
Powiązania
Jedną z rzeczy które uwielbiam w literaturze, czy nawet filmie – są powiązania: krzyżowanie się fabuł dwóch (lub więcej) całkiem odrębnych historii. Z tego rodzaju zjawiskiem spotykałem się niejednokrotnie chociażby u Jonathana Carrolla, czy u Williama Whartona – co, przyznam, bardzo Mnie cieszyło :) . Zaskakującym było jednakowoż dla Mnie, iż w „Tajemniczej wyspie” również napotkam coś podobnego. Otóż w którymś momencie z fabułą powieści krzyżują się historie przedstawione przez Juliusza Verne’a w dwóch innych jego książkach: „Dzieci Kapitana Granta” oraz „20 000 mil podmorskiej żeglugi”. Bardzo ciekawy smaczek, szczególnie dla fanów tego autora (swoją drogą ciekawe, czy jest takowych smaczków więcej w jego obszernej twórczości).
Wpływ i dominacja
Inną interesującą refleksją nt. fabuły „Tajemniczej wyspy” jest „kwestia wpływu”: kto na kogo wpływa? Przypominam sobie historię tych rozbitków, którzy po latach spędzonych na bezludnej wyspie zatracają jakiś procent własnego człowieczeństwa. Zresztą, przykładu nie trzeba szukać daleko: sam wspominany już Arton stanowi dobrą ilustrację tego, co może nie tyle nawet pobyt na bezludnej wyspie, co sama samotność zrobić z człowieka. W tym ujęciu człowiek skonfrontowany z tego rodzaju sytuacją (postawiony w roli rozbitka) jest niejako poddany naturze: będąc w ogromnej mierze zależnym od jej kaprysów, jak i hojności. Co więcej, od samej natury i sytuacji zależy nie tylko biologiczne przetrwanie rozbitka, co też przetrwanie jego osobowości (wspomniane człowieczeństwo). Kiedy więc zebrać to wszystko razem, mamy – mówiąc w skrócie – człowieka poddanego naturze, na jej łasce i niełasce. W powieści Verne’a odnajdujemy jednakowoż zgoła inny obraz: rozbitkowie tylko z początku wydają się rzuceni na łaskę losu na nieznanym lądzie – nie mija bowiem wiele czasu, gdy zdajemy sobie sprawę, że to oni górują nad naturą – a nie, jak dotychczas bywało, odwrotnie. Efekt ów nie jest bynajmniej uzyskany dzięki samemu tylko „przywilejowi towarzystwa” – rzekłbym, iż w sporej mierze odpowiedzialny zań jest charakter głównych bohaterów oraz wiedza, jaką dysponują. Posiadając odpowiedni zasób wiedzy oraz proaktywną postawę, rozbitkowie stają się kolonistami – czy też innymi słowy, dosłownie panami wyspy. A więc tym razem wydawałoby się, iż zwyciężył człowiek – nie sama natura... wydawałoby się :) .
Podsumowanie
Lektura „Tajemniczej wyspy” nie zawiodła Mnie – wręcz przeciwnie: okazała się przyjemną i satysfakcjonującą, zgodnie z oczekiwaniami. Co więcej, wielokrotnie była dla Mnie świeża i zaskakująca, dzięki temu iż ostatni raz czytałem ją dawno i większość fabuły zdążyłem zapomnieć.
Komu mogłaby się spodobać ta fantastyczno-naukowa powieść przygodowa (choć samej fantastyki w gruncie rzeczy nie ma tam wiele...)? Mam nieodparte wrażenie, że wszelkim fanom „Simsów”, czy amatorom „moszczenia sobie gniazda” – niczym w twórczości Williama Whartona, który takowe „gniazda” zakładał w różnych miejscach, opisując ten proces detalicznie w wielu Swych powieściach. Podobny proces budowania sobie nowego domu od podstaw odnajdujemy w „Tajemniczej wyspie” – co niezmiernie zadowala Mnie z uwagi na to, iż zajmuje pierwszy plan całej powieści.
Ponadto lektura była interesującą również ze względu na swój aspekt edukacyjny, czy naukowy (wspominany wcześniej świetny podręcznik dla „Małego Chemika” ;) ). Do tego wszystkiego dodajmy – również wspominaną – intrygującą tajemnicę, by zyskać w efekcie całkiem przyzwoitą i absorbującą powieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz