Świeżo po lekturze drugiego tomu serii ”Tunele” jestem bogatszy o nowe – względem tomu pierwszego – spostrzeżenia, którymi znów mam ochotę się podzielić :) . Jednocześnie, podobnie do spisu wrażeń z pierwszej części, pisząc i ten tekst kieruję się ambicją braku „spoilerów” – aby nie psuć Czytelnikowi niespodzianki. Do dzieła więc.
Spisując Moje wrażenia z drugiego tomu akcent chciałbym położyć przede wszystkim na tym, co zmieniło się względem poprzednika. Ogólniej mówiąc, w tomie drugim saga nabrała charakteru – jest już zdecydowanie bardziej widocznym, w jaką stronę zechcieli pójść autorzy. Pisząc o poprzedniej części zwracałem uwagę na to, iż powieść nie jest „raczej” powieścią dla dzieci – nie będąc pozbawioną pewnych „soczystych”, urealniających fabułę detali oraz posiadając aspekt psychodeliczny. Jeśli chodzi o ten ostatni, pisałem również, iż w pierwszej części „Tuneli” nie jest on tak intensywny. Rzecz ma się (w Moim odczuciu) zupełnie inaczej w tomie drugim...
Po pierwsze: psychodeliczny aspekt.
W drugiej części jest on zdecydowanie bardziej wyraźny. Warstwa psychodeliczna nie jest co prawda dominująca, jednakowoż definitywnie jest obecna – i odpowiada za klimat grozy oraz soczystego dramatu w powieści. Tom drugi zdecydowanie uwidacznia, iż „Tunele” nabrały rozpędu, a tym samym pewne aspekty charakteru powieści uwydatniły się.
Dzięki psychodelicznej warstwie fabuły „Tunele” można w Mojej ocenie spokojnie zaliczyć do gatunku horroru, i to psychodelicznego horroru właśnie. Swoją drogą, przyznaję iż interesującym zabiegiem jest zestawienie w tym właśnie kontekście niewinności oraz braku doświadczenia głównych, młodych bohaterów – którzy przecież są właściwie jeszcze dziećmi – z nierzadko drastycznymi i szokującymi wręcz doświadczeniami i przeżyciami, które wstrząsnęłyby jak najbardziej również człowiekiem dorosłym. Uzyskany w ten sposób kontrast jest dla Mnie sam w sobie dość wyrazisty, szokujący i... być może marketingowo efektowny.
Po drugie: więcej powieści drogi.
„Tunele: Głębiej” można odczytywać jako powieść drogi znacznie wyraźniej, niż poprzednią część. Mamy tu bowiem o wiele więcej wędrówek – czytając książkę miałem wrażenie, iż bohaterowie przemieszczają się właściwie cały czas, nie zaznając wytchnienia nigdzie na dłuższy czas. Plusem tego stanu rzeczy jest fakt, iż przebywanie w ruchu zapewnia więcej przygód oraz odsłania coraz to nowe aspekty „Głębi” – przestrzeni znajdującej się poniżej Kolonii. W trakcie drugiego tomu Czytelnik może więc poznać całkiem spory – i całkiem dla Niego nowy – kawałek podziemnego świata. A przyznaję, że dla Mnie ów świat jest w sporej mierze fascynujący – i to właśnie to najbardziej zainteresowało Mnie w tej powieści: eksplorowanie specyfiki tego świata, jego charakterystycznej fauny oraz flory, poznawanie cywilizacji zamieszkującej owe podziemne przestrzenie - wraz z rozwiniętą przezeń technologią - i wreszcie stykanie się ze śladami znacznie starszych kultur, obecnych głęboko pod ziemią w zamierzchłych czasach (co daje Czytelnikowi posmak wręcz archeologicznej wyprawy - bogatej w coraz to nowe, ekscytujące odkrycia).
Po trzecie: nowi bohaterowie.
Oprócz dobrze Nam już znanych postaci na scenie pojawiają się nowe: już na samym początku powieści poznajemy przykładowo... Sarę Jerome - biologiczną matkę Willa (!!!), której los i lokalizacja wcześniej były właściwie nieznane. W tomie drugim będziemy mieli tą przyjemność nie tylko napotkać się na jej postać, ale i poznać ją dość dobrze.
W tym miejscu mógłbym pokusić się o krótką refleksję nt. Sary – w odniesieniu do kuriozalnych niemalże charakterów przybranych rodziców chłopca (o których więcej napisałem we wrażeniach z pierwszego tomu). Przyglądając się bliżej postaci matki Willa doszedłem do wniosku, iż jest ona osobą impulsywną, prawdopodobnie zbyt łatwo ulegającą emocjom, miast racjonalnej, chłodnej analizie umysłu – której, co ciekawe, nie brakuje jej w innych tematach (w jakiś sposób musiała przecież przetrwać przez te wszystkie lata w „Górnoziemiu”, będąc niewidoczną dla swych wrogów niczym Jason Bourne ;) ). Karygodnym przykładem, ilustrującym ową łatwowierność i impulsywność tej kobiety, jest to – jak łatwo dała się wciągnąć w intrygę Styksów. A jeśli już o nich mowa... ale o tym za chwilę :) .
Grupę nowych bohaterów wzbogacają kolejne barwne postacie: renegaci Drake i Elliott. Elliott sama w sobie jest kolejnym interesującym kontrastem: bardzo młoda dziewczyna, właściwie jeszcze dziecko – ale za to jakże zaprawiona w boju, taktyce i całej sztuce przetrwania!
Po czwarte: więcej Styksów.
W tomie drugim poznajemy znacznie lepiej tą „kastę” podziemnego społeczeństwa – a w szczególności jej zimne wyrachowanie oraz nieludzki, zupełnie wyzuty z emocji, złowieszczy charakter. To właśnie Styksowie są – póki co – odpowiedzialni za psychodeliczny klimat sagi. W drugiej części poznajemy również ich przebiegłość oraz inteligencję. Co ciekawe, samej Rebeki jest również... jeszcze więcej :> .
Po piąte: nie tylko Kolonia.
Pomimo faktu, iż fabuła tomu drugiego w ogromnej większości ma miejsce pod ziemią – „Górnoziemie” wcale nie znika Nam na zawsze z pola widzenia. Co więcej, dowiadujemy się iż stanowi ono istotny punkt zainteresowań... samych Styksów (wcześniej wydawałoby się, iż jedyne czego tak naprawdę chcą mieszkańcy Kolonii – to „świętego spokoju” i zachowania tajemnicy ich istnienia).
Po szóste: doktor Burrows.
Najciekawsze przemyślenie pozostawiłem na sam koniec ;) . Otóż kiedy myślałem o podsumowaniu wrażeń z właśnie co zakończonej lektury drugiego tomu, uderzył Mnie aspekt doktora Burrowsa – od którego przecież niejako wszystko się zaczęło (to przecież z jego powodu Will wyrusza w swą podziemną podróż). Temat ojca Willa to kolejny, rażący wręcz kontrast: kiedy z jednej strony los zdecydowanie nie rozpieszcza jego syna, nie szczędząc mu różnorakich traumatycznych i zmieniających życie doznań – jego ojciec, jak gdyby nigdy nic, nadal jest maksymalnie zaabsorbowany w swoją naukową misję. Co ciekawe, o ile przygody Willa i jego towarzyszy są – jak wspominałem – traumatyczne i nierzadko tragiczne, o tyle losy samego doktora Burrowsa stanowią w istocie zupełne przeciwieństwo: grzeczną powieść przygodową (!). co genialnie ilustruje scena, podczas której pan Burrows napotyka patrol bezwzględnych, legendarnie demonicznych Graniczników, zupełnie go ignorujących i przechodzących obok – jak gdyby nigdy nic (!!!). Po zapoznaniu się z wcześniejszą fabułą powieści scena ta nabiera bardzo karykaturalnego i surrealistycznego wręcz charakteru. Niemniej nie stanowi ona żadnej pomyłki autorów, czy też ich braku dobrego smaku – udowadnia raczej wykalkulowane wyrachowanie Styksów w projektowaniu ich przebiegłego planu...
Dla każdego, kto lubił „Podróż do wnętrza Ziemi” Juliusza Verne’a – dobrą nowiną będzie, iż wątek doktora Burrowsa jest do klimatu powieści Verne’a bardzo podobny. Podczas kiedy jego syn wraz z towarzyszami doświadcza... tego, czego doświadcza ;) – jego ojciec doznaje fascynującej, niemalże zupełnie pozbawionej przemocy przygody, ekscytując się coraz to nowymi odkryciami, z odkryciem ciągle niezaspokojonego apetytu na wiedzę włącznie :) . Cóż, być może z tego wszystkiego wyniknie w istocie jakiś pożytek dla (górnoziemskiej) ludzkości, a sam doktor Burrows dokona ogromnego wkładu w stan dzisiejszej nauki? Wszystko to przed Nami, rozłożone na jeszcze co najmniej cztery tomy sagi :) .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz