Aktualne temperatury na dworze są wyraziście w Mym guście - balsamiczne ponad trzydziestostopniowe ciepło sprawia, iż podczas spacerów kąpię się w słońcu, nie tyle niczym na solarium, co niczym w gęstawym, niesamowicie przyjemnym świetle i cieple, które otacza Mnie niczym balsam, koi... rozpieszcza.
Moje spacery bardzo na tym zyskują. Przykładowo wreszcie mogę się w pełni skoncentrować na wszelkich wrażeniach płynących z otoczenia - tych znacznie bardziej godnych uwagi, niż jakikolwiek dyskomfort termiczny, czy też brak ideału. Z Drugą Połową wielokrotnie definiujemy Sobie parametry Naszego wymarzonego miejsca do życia tutaj - dla Mnie mogłoby to być coś takiego (temperatura), plus jakieś kameralne, przyjazne otoczenie, w sensownym (tj. wysokim) stopniu zsynchronizowane z Mą aurą. Wczoraj przykładowo, spacerując, myślałem o promenadzie - gdyż przypomniała Mi się wzmianka z jednej z aktualnie czytanych książek ("Jutro", Musso Guillaume) o dłuuugiej, ciągnącej się kilometrami może promenadzie w Atlantic City. Tamta co prawda nie była raczej kameralna - niemniej jednak promenada jako taka, a szczególnie dłuuuga, jest Mi bardzo miła :) .
Spacery nadmorskie w tym życiu są dla Mnie (jak dotąd) bardzo egzotycznym klejnotem: nad morzem byłem raz, może dwa. Z tamtych wspomnień przywołuję przykładowo egzotykę morza, które - kiedy owe wspominam - jawi Mi się zjawiskowym i niesamowitym. Ten wielki, wszechotaczający niczym doskonały efekt Surround Sound, wielowymiarowy rzeczywisty szum... oraz ów skuteczny rekurencyjny ruch fal, napędzany niczym jakąś wielką tajemniczą mocą, której człowiek może dostrzec zaledwie napowierzchniowy efekt. A jednak to wszystko działa tam "w głębi" - machina Wszechświata poruszająca tak morzem, jak i planetami. Ktoś puścił to w ruch dawno temu i można by fascynować się tą nieskończoną (?) inercją, ciągłym tańcem (wszech)świata...
Wracając jednak do balsamicznego ciepła oraz odbieraniu wrażeń z otoczenia - wczoraj delektowałem się tym. Dźwiękami... zapachami... spokojem przyjemnie gęstej i ciepłej nocy o intensywnie herbacianym Księżycu oraz głęboko (jak powiedziała Druga Połowa: "smoliście") czarnych chmurach. Jakże było to przyjemne: niemalże sporadyczne dźwięki i zapachy dopływające z domostw różnorakich... Przypominają Mi się kadry z niejednego spaceru: dźwięki przesączających się przez okna filmów które ktoś właśnie ogląda, zapachy świeżo upranych tkanin... Któregoś razu idąc tak kontemplacyjnie oraz rozkoszując się zdałem Sobie sprawę, iż słyszę Sandrę - i to Sandrę z lat '80-tych, pierwszy album, dokładnie ten do którego mam taki sentyment (podyktowany wielokrotnym odsłuchiwaniem w tzw. przeszłości). Jedno z wielu zdań od Wszechświata w rozmowie ze Mną, Mojego kojącego Wszechświata... jak "Joe le Taxi" (Vanessa Paradis) w jednym z centrów handlowych... jak "Wonderful Life" (Black), kiedy mogłem mieć wątpliwości, itd., itp.
Świeżo uprane pranie również pachnie przyjemnie. Nie wspominając już o woni świeżo upieczonego asortymentu w piekarni którą mijam gdzieś w okolicy - pachnie niezmiennie intensywnie czy to dniem, czy nocą - a aromat roznosi się czasem na imponującą odległość (wczoraj poczułem go jeszcze zanim wszedłem w uliczkę z piekarnią :) ).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz